Sunday, February 28, 2016

Komisja Wenecka i sprawa polska

Wszyscy się rozpisują o Komisji Weneckiej i zaczyna się dziać to samo co działo się w przypadku niektórych ustaw ukraińskich. Kilka słów wyjaśnienia: 1. Komisja jest apolityczna, bezstronna i zasadniczo przyjazna wobec państw co do których wydaje opinię. 2. Komisja jednakże bywa leniwa, i dopiero ostatnio przyjęła nie jako możliwość a jako zwyczaj spotkania ze wszystkimi możliwymi zainteresowanymi stronami zanim wyda jakąkolwiek opinię. 3. Każdy kto chce spotkać się z Komisją może powiadomić o takiej woli sekretariat. Oczywiście raczej odmówią informatykowi, ale ngo zajmujące się prawami człowieka, czy branżowe stowarzyszenia prawnicze, naukowcy, dziennikarze, aktywiści - mają wszelkie prawo i możliwość spotkać się z przedstawicielami Komisji podczas field visits. 4. Po takiej wizycie Komisja wydaje draft opinion - tzw. opinię wstęoną, która jest jawna. Opublikowana i dostępna. Po tym następuje okres spotkań, negocjacji i współpracy z zainteresowanym państwem, a potem na sesji plenarnej wydaje się tzw. opinię końcową. Jest ona wiążąca, o ile za taką uzna ją strona zgłaszająca - stroną zgłaszającą może być członek poseł Zgromadzenia Rady Europy, szef MSZ, lub Marszałek Sejmu. Decyzja o uznaniu wskazówek Komisji leży po stronie Marszałka Sejmu ( nie zawsze, ale często). 5. Na stronie Komisji Weneckiej nie ma dokumentu o jakim się wszyscy tak rozpisują, że do niego "dotarli". Może i do czegoś dotarli, ale dokumenty pisane przez Wenecjankę rzadko kiedy są "miażdżące", za to przeważnie zawierają bardzo obiektywną analizę wraz z analizą okoliczności powstawania ustawy, wg. struktury: 1. Tło polityczne. 2. Podstawy konstytucyjne i ich analiza. 3. Przepisy szczegółowe wg sekcji i ich analiza. 4. Podsumowanie i rekomendacje. Komisja faktycznie reprezentuje pewną określoną szkołę tzw, filozofii pozytywnej, która zakłada przewagę niektórych artykułów EKPC nad innymi. (z praktyki international dispute settlement - każdy attorney of the state, w przypadku Polski biuro prawnicze MSZ - bardzo dobrze wie, jakie elementy Konwencji są najistotniejsze a jakie mniej istotne i jakie jest pole elastyczności legislacyjnej). Dlatego nawet nie czytając tego dokumentu mogę zgadnąć co w nim jest, ale to nie oznacza, że jego ostateczna wersja się nie zmieni. Uprzejmie proszę eurosceptyków, zwolenników demokracji nieliberalnej i inne osoby lubiące trollować dla zasady o niekomentowanie, a innych zapraszam do lektury, bo może im to coś w głowie rozjaśni. Tymczasem wywalcie wszystkie weekendowe gazety jakie o tym piszą, a jak Was coś interesuje - wchodźcie na strony instytucji i szukajcie orginalnych dokumentów. 
PS. Na Ukrainie jedne media mówiły, że KW rozniosła ustawę lustracyjną w drobiazgi, a drugie, że ją super pochwaliła - jedno i drugie było kompletnym przegięciem. W Polsce teraz dzieje się to samo - więc łaskawie czytajcie źródła po prostu.

O lokalnej tożsamości

Znalazłam fanpage miłośnika mojej dzielnicy na którym opisuje, kto właściwie patronuje nazwom ulic. Są to działacze komunistyczni, obrońcy Kijowa z czasów II wojny światowej, konstruktorzy lotniczy, ale i kozacy organizujący powstania kozackie na prawobrzeżnej Ukrainie. Są też również nowe nazwy nadawane tuż po odzyskaniu niezależności, te najczęściej związane z OUN jako ruchem patriotycznym - ustawianym w popozycji do radzieckości. 

Co za tragiczna historia, bo wszystkie te narracje są jej częścią, wszystkie, żadnej z nich wyprzeć, wymazać czy zapomnieć się nie da. To jeden wniosek. A drugi równie ciekawy - przegląd postaci patronów ulic to przegląd tego co było a co nie było dozwolone w myśleniu w ZSRR. Z czego można i nie można było być dumnym. A także zaszczepiony wtedy mocny obraz Rzeczypospolitej nie jako unii tylko jako okupanta. Nie piszę tego po to by wywołac pseudo naukową dyskusję różnych "znawców" trolli. Męczy mnie to. O historii mogę rozmawiać z Motyką czy z innymi historykami jacy mają cokolwiek w temacie do powiedzenia konkretnego. Pozostawiam ku rozwadze - gdy siadamy do stołu rozmów musimy być świadomi sowieckości w myśleniu i przestrzeni, jakiej Ukraina pozbywa się dopiero teraz. Pozbywa boleśnie nierzadko poprzez wykoślawiony medialny przekaz uderzając w psychikę starszego pokolenia, jakie w czasach II wojny światowej dzieliło różne historie i koleje losu...

A to urywek z zapisów historycznych: Вперше згаданий у літописі 980 року: «І прийшов Володимир до Києва з воями многими. І не зміг Ярополк стати супроти Володимира, і заперся Ярополк з людьми своїми і з воєводою Блудом. І стояв Володимир, окопавшись, на Дорогожичі — межи Дорогожичем і Капичем, — і єсть рів [той] і до сьогодні.». w którym po raz pierwszy znajduje się nazwa miejscowości, obecnie jednej z dzielnic. 980 rok, czas gdy u nas był początek początków, a Kijowska Ruś istniała w swojej krasie w najlepsze. Ślady tego w postaci Soboru Św. Cyryla możemy podziwiać do dziś. Stoi niewzruszony i nawet cudem niedraśniętym odłamkiem bomby ani sowiecką ideologią prawie 1000 lat. Murowany romański, z połozonymi w czasach barokowych kopułami, jakie były wtedy modne w całej Europie. 


Sunday, February 21, 2016

Meblościanka

Niedawno Wojtek Mucha na swoim FB napisał mocno depresyjny obraz dziedzicznej biedy wielu miast, osiedli i podwórek. Czytając to pomyślałam sobie: "Nie znam tego. Naprawdę nie znam. Nigdy nie mieliśmy meblościanek, i nie sadzaliśmy gości na klatce schodowej. Z mojego osiedla dzięki wykształceniu prawie każdy wyrwał się do lepszego życia, życia które emocjonalnie układa się bardzo różnie, ale finansowo na pewno o niebo lepiej niż życie naszych rodziców.

Zdjęcie: wiki.

A jednak czytając recenzję "Zjednoczonych Stanów Miłości" (gratulacje dla scenarzysty) przypomniałam sobie siebie i swoje emocje i marzenia z lat 90-tych. Tak, był bunt. Było marzenie o wyrwaniu się z blokowiska, gdzie podstawą zachowania przeciętnego nastolatka było "kurwa mać", papieros, popijawa trzepakowa, potem narkotyki a odnoszenie do dziewczyn fatalne. Kobiety chodziły jakieś takie źle ubrane, przygaszone, wyglądające dobrze tylko do ślubu a potem raz dwa przytłoczone wszechobecną przygnębiającą szarzyzną. Chyba w początku lat 90-tych przy masowym bezrobociu jeszcze gorszą szarzyzną niż za komuny, bo ta, chociaż gniotła, to pozwalała przetrwać.

Jakie to wygodne powiedzieć "Nie znam tego". Rzeczywiście? Czemu sama rozwinęłam skrzydła i wyrwałam się z przygnębiającej dołującej szarej rzeczywistości pomazanych sprayem blokowisk? Bo mam bardzo kochającego i dobrego ojca.

Kiedy w poczatku lat 2000-nych wydawało się, że dla młodych ludzi nie ma już szans, bezrobocie szaleje, kolejny minister schładza gospodarkę i mnóstwo moich znajomych zaczęło chwytać się byle roboty w MacDonald's albo wyjeżdżać znowu na saksy, ja wtedy rozmyślałam filozoficznie o przyszłości i zastanawiałam się, co do diabła mam ze sobą zrobić. Mój ojciec na to pozwolił, tak samo jak na przeciąganie studiów, podróże, lekcje śpiewu czy pianina bez wielkiego talentu w tym kierunku, ale za to z czystej ciekawości. Całe lata zajęło mi odnalezienie siebie i doskonale wiem, jaki to luksus. Mój ojciec nie jest i nie był bogaty. Ale nigdy nie usłyszałam: "Bądź realistką, weź się za jakieś chlebowe studia, patrz, tu jest fajna oferta pracy recepcjonistki". Zamiast tego, czego ja nie robiłam... w dodatku na połowę z tych rzeczy nie mam żadnych papierów, bo o tak, robiłam też na czarno jakiś czas. Podróżowałam, pisałam jakieś dziennikarskie teksty za marne grosze a w końcu zostałam aktywistką i analitykiem w ngosie i dopiero to mnie spełniło.

Ale ja pamiętam. Pamiętam marzenia młodej dziewczyny/ dziecka jeszcze o innym życiu. Te marzenia napędzał MacGyver, Tomek Wilmowski. Marzenia o przemieszczaniu się, doświadczaniu różnych rzeczy, ludzi i miejsc. Może nie było meblościanki i paprotki, ale była podłoga z PCV, mocno przewiewne okna, i poczucie okropnego strachu, strachu przed tym, że się nie uda, że nigdy nigdzie nie wyjadę, że nigdy nie kupię sobie fajnej sukienki, że wulgarne zaloty osiedlowych chamów to będzie pole wyboru przyszłego męża.

Ten strach był nie tylko mój. On się udzielał innym masowo. On dominował nad wszechogarniającą osiedla depresją. Zbiorową depresją wielu rodzin bojących się o przyszłość swoich dzieci. Ale też i depresją nastolatków bojących się niespełnionych marzeń i pułapki klatki bez wyjścia. Do tego jeszcze od czasu do czasu jakiś starszego pokolenia ksiądz na mszy mówił, że los trzeba akceptować pokornie i bez walki, być realistą i się poświęcać.

Bunt we mnie zwyciężył, dzięki rodzicom i babciom. Bunt i upór. Może też silne geny silnych kobiet jakie od pokoleń robiły co im się żywnie podobało. Może zachowana w pamięci rodzinnej opowieść o wysokiej kulturze i fantazji pradziadków z okresu dwudziestolecia międzywojennego?

Natomiast jesli chodzi o losy moich znajomych, to ogromną zasługę dla osiedla miał miejscowy kościół i ruch oazowy. Wyjazdy jak to wyjazdy, były może za mało dynamiczne, za bardzo wypełnione jutrzniami i nabożeństwami, za to rozmowy z księżmi otwierały oczy na ambicje. W to środowisko trafiali różni ludzie - i ci zamożni i ci, jakim się nie przelewało. Te rozmowy kształtowały marzenia i ambicje, i wiarę we własne siły, w szczęśliwą gwiazdę i w pomyślność losu dzięki uporowi, pracy, marzeniom i wykorzystywaniu talentów. Myślę, że niejeden pokonał strach i zaczał marzyć dzięki temu. I niejednemu się w ten sposób udało.

Dlatego nie zgadzam się z Wojtkiem Muchą, że to pułapka dziedzicznej spirali bez wyjścia. To jest bez wyjścia, jeśli się poddasz. Jeśli się nie uprzesz. I jeśli ci ktoś nie pomoże...

Ale też nie jest tak, że tego nie ma, że tego nie znam, i że z obszarami biedy i wykluczenia nie należy solidarnie walczyć odrzucając bon moty o "niewidzalnej ręce rynku" i tym, że ktoś ma coś na własne życzenie.

Czy to jest o filmie? Nie. Jeszcze go nie widziałam. Recenzja zachęca, zmusza do refleksji, ale i budzi pożegnane dawno uśpione demony. Tak samo jak i fejsbukowy felieton Wojtka Muchy.


Friday, February 19, 2016

Wilki

Adam Wajrak jest mistrzem opowieści o zwierzętach. Opowieści nie niszowej przeznaczonej dla naukowców tylko takiej, która dociera pod strzechy, która nas stłamszonych codziennością życia w wielkim mieście, nie mogących uwolnić się chociażby na jedną sekundę od smrodu i hałasu przenosi na chwilę w zupełnie inny świat.

W świat marzeń. Marzeń młodych zakochanych w sobie ludzi, którym los na krańcu Polski splótł pomyślne okoliczności do życia razem i robienia w sumie mało romantycznych rzeczy: zbierania i ważenia padliny, oznaczania tropów i ścieżek, inwentaryzacji etc.

Adam jest szczęśliwy. Jako dziennikarz piszący o zwierzętach załapał się w starcie pracy zawodowej na czas transformacji ustrojowej, w której tworzyły się nowe media a miejsca pracy dla dziennikarzy powstawały jak grzyby po deszczu i cytując znajomego "the only limit was sky".

Co znajdziecie w książce? Opis historii wilka na ziemiach polskich, losy pierwszych wielkoskalowych badań nad tym drapieżnikiem, opowieści o kłusownikach i o Kazanie. O przełamywaniu strachu, ale też o wschodach i zachodach słońca, przyjaźniach i zdobywaniu zaufania miejscowych.

Czy jest to książka dla dzieci? Chyba gdzieś od 12 roku życia, w niektórych momentach jest trochę zbyt dosłowna. Ale dzieci też jak najbardziej powinny ją czytać. W ogóle powinny nie tylko czytać, ale i znać dziką przyrodę i rozumieć ją, a książki Wajraka nadają się do tego, jak mało co.

Przy tej okazji dziekuję moim rodzicom, za to, że mnie małe dziecko, protestujące, że mi się nudzi, że tam nie ma koleżanek, huśtawki,  placu zabaw i miasta po prostu, zabierali każdego roku w góry, nad jeziora, na działkę, pod namiot. Były to typowe rodzinne wakacje dwojga w sumie przyrodniczych laików, ale zaszczepiły we mnie co trzeba, a gdy miałam 10 lat to już nic by mnie w mieście nie zatrzymało. Mojemu ojcu dziękuję za to, że nie chodzimy w weekendy po centrach handlowych tylko wyjeżdżamy na rower lub na biegówki do Kampinosu i nawet jak zrzędzę, że buro i zimno to zawsze się opłaca. Przyjaciółce Ani za to, że rozumie bez słów i towarzyszy na szlaku.

PS. To nie jest recenzja. Gdyby była, powstałaby pół roku temu, gdy książkę wydano. Zdjęcie ukradzione z internetu - jest chyba jednak na tyle publiczne, że można, a poza tym ten post jest reklamą ;)

Thursday, February 18, 2016

Dwa lata po Majdanie

Dzisiaj mija równo dwa lata od pamiętnej nocy, gdy spłonął budynek Związków Zawodowych. Pilnowałam aby nikomu nic się nie stało, nikt nie zrobił jakiejś głupoty, wszyscy czuli się bezpiecznie, jednocześnie szczerze nie mając pojęcia jaka jest odpowiedź na pytanie: "Czy możemy liczyć na konsulat?". Byłam new kid on the block, o Ukrainie mając pojęcie z Sienkiewicza. Pod sobą miałam poza kilkoma wyjątkami głównie jeszcze dzieci, ciekawe świata, głodne przygody, chcące pomagać, ale zderzające się po raz pierwszy w życiu z intensyfikacją stresu ponad wytrzymalość większości. "Pozbądź się tych dzieci, potrzebujesz ludzi o ustabilizowanej psychice, odpornych na stres" powiedział Paweł na głos myśli, jakie mi po głowie chodziły.
Po dwóch latach znam Ukrainę już nie z Sienkiewicza a z realu miast i wiosek, elit i szarych mieszkańców zachodu, południa, centrum i wschodu, z tv, z radia, z niezliczonych wielogodzinnych rozmów ze znajomymi, polonofilami ale i przeważnie tymi, jacy o Polsce wiedzą mało albo prawie nic.
Udało się też duzo zrobić. Rzeczy mało widocznych, kompletnie nie medialnych i nie facebookowych, ale w moim przekonaniu ważnych.
Jaka jest Ukraina po dwóch latach? Czy tkwi w miejscu? Chyba nie, pomimo skandalu z utrzymaniem się rządu Jaceniuka, napięć w koalicji.
Ale jedna rysa rzuca się szczególnie w oczy. Nie ma wiarygodnych wyników śledztwa dotyczącego wydarzeń z dni 18-20 lutego. Nie ma i nie będzie. Po dwóch latach nie da rady dokonać już zapisu minuta po minucie, wręcz chirurgicznej rekonstrukcji zdarzeń, do jakiej doszłoby w państwie prawa. Dwa lata temu napisałam, że 18-20.02.2014 będzie w historii Ukrainy zapamietane jak Kopalnia Wujek w Polsce. Zbrodnia jest, winnych nie ma. Tak już chyba zostanie. Oskarżono jakieś płotki, a i w ich przypadku śledztwa i sprawy się ślimaczą, do tego przez rok nie bardzo było wiadomo kto to śledztwo w zasadzie prowadzi, bo raz się wypowiadalo SBU, raz Prokuratura a jeszcze innym razem Avakov. WTF?
Pomimo tego, nadal się chce tu mieszkać, żyć i robić co się da.

Tuesday, February 16, 2016

Pada Rząd Jaceniuka

Rząd Kamikadze właśnie dożył swoich dni. Było do przewidzenia. Z pierwszym rządem po rewolucji już tak jest, że jeśli zrobi reformy, źle bo grupy interesów tracą wpływy, albo jakieś opłaty wzrastają, jak ich nie robią a się tego oczekuje, też poleci. Jak zrobią źle, też poleci. Dlatego moja wiara w dożycie tego rządu do końca była zerowa. 
Ale jak rząd ma mieć podstawę prawną do rządzenia to mu Verhovna Rada nie powinna co chwila podstaw funkcjonowania zmieniać tworząc sprzeczne ustawodawstwo, niczym szalona drukarka. 
Bardzo dużo się pewnie udało, sama widziałam wysiłki na rzecz deregulacji, ułatwienia życia przedsiębiorcom, wprowadzanie w życiie nowej policji. Ale było też mnóstwo podwójnych stamdardów, krycia swoich, i impasu. Resorty jakim pozwolono się reformować i resorty będące folwarkami kolesi. 
A teraz o roli prezydenta - w kształtowaniu instytucyjnej formy przyszłego państwa to on a właściwie komisja w jakiej jest wiele osób z jego środowiska, ma najwięcej do powiedzenia. 
Prezydent de facto ma najsilniejszy nieformalny głos w Verhovnej Radzie jeśli chodzi o przepychanie ustaw. Toteż jego dzisiejsze oświadczenie uważam, za z jednej strony wyczucie momentu i gaszenie pożaru w porę, a z drugiej za ucieczkę do przodu by zdjąć z siebie ciężar krytyki i swobodniej jakiś czas pooddychać.

Gdy kończę to pisać, nie znam ostatecznych losów rządu. Debata jeszcze trwa. 

Monday, February 15, 2016

Kasko odchodzi czyli reformy raz jeszcze

Dzisiaj odszedł autor reformy prokuratury - zastępca Prokuratora Generalnego Vitaliy Kasko (nie dorobił się biogramu po angielsku ani po polsku), mówiąc wprost, że reformy są blokowane.

To nie pierwsza, ale chyba już jedna z ostatnich rezygnacji. Z ekspertów technokratów jacy zgodzili się wziąć udział w reformach obecnie została już chyba jedynie Jaresko. Tracą oni cierpliwość.

Pewnie z wielu przyczyn. Apolitycznych idealistów wkurzają i będą wkurzać kuluarowe gierki. Ale zarzuty Kaska są poważne - bardzo poważne. Mówią wprost, że Szokin kryje korupcyjny klan i stara się by reformy były kwiatkiem do kożucha, pijarowym listkiem figowym a zostanie po staremu - jak już było nie raz.

24daily.net

Zawsze myślałam, że Lyashko to showman i populista i zdania nie zmieniam, ale ma bardzo dużo racji mówiąc, że 2 lata to kupa czasu a zmian nie widać. Oczywiście nie widać to nie znaczy, że ich nie ma. Ale jeżeli są to powinny być lepiej komunikowane.

Tymczasem Lyashko mówi, że leczyć prokuratury nie może osoba (Szokin) jaka współdoprowadziła do choroby. 100% racji.

Czasami współtwórcy choroby leczą ją, w wyjątkowych warunkach historii, gdy nie ma innego wyjścia, a potem bardzo słusznie nazywa się ich mężami stanu. Ostatni prezydent-dyktator Korei Południowej pod ciśnieniem społeczności międzynarodowej i po krwawym stłumieniu protestów studentów nie tylko złożył urząd ale i jeszcze napisał konstytucję.

Tylko, że to już nie te czasy. Na to był czas po odzyskaniu niezależności, gdy po prostu nie było nikogo innego. Może po 25 latach ktoś by zrzędził, że można było inaczej, etc. Obecnie jest z kogo wybierać i nie rozumiem zostawiania leśnych dziadków na wysokich posadach w systemie.

Aha - ambasador USA ostro zareagował na rezygnację Kasko. Jestem za. W czasach po Pomarańczowej Rewolucji zagraniczni dyplomaci bardzo "przestrzegali suwerenności Kijowa" do tego stopnia, że siedzieli w swoich budynkach wykazując dezinteressment tym co się za oknem dzieje a prezydent Juszczenko na spotkaniach z dyplomatami mówił, że wszystko jest ok i wszyscy mu wierzyli.

Były to jeszcze czasy gdy rozpasane amerykańskie instytucje finansowe grały na wybranych walutach i robiły co chciały, gdzieś mając kurs polityczny administracji swojego kraju. Owszem kapitał nie musi słuchać się polityki, tylko cieszy mnie, że obecnie nie ma z amerykańskiego kierunku zmasowanego spekulacyjnego ataku na hrywnę, a byłoby to dziecinnie proste i już się w historii zdarzało.

Powracając do Kaska - zamierzam się jednak przyjrzeć głębiej słowom Tetiany Czornowoł jaka wytknęła bierność jego i że w trudnych sprawach akurat robił mało.

Przyglądając się oświadczeniu o rezygnacji można by było zarzucić, że dlaczego nie ma raportu osiągnięć i porażek, w stylu: "Udało mi się to i to, a nie udało to i tamto, z tych a nie innych przyczyn".  GPU broni się, że Kasko był samodzielny i mógł robić, co chciał.

Tymczasem nie sposób tego sprawdzić, bo instrukcje hierarhii zadań i zależności osobowej w GPU są niedostępne i nie napisane ani w ustawie ani w rozporządzeniach. Toteż w praktyce bez zgody Generalnego Prokuratora nic się nie odbywa. I bardziej wierzę jednak w to, że stara gwardia blokowała mu ruchy i ignorowała go bo Ojciec Chrzestny go ignorował.

A jutro być może będą się ważyć losy Rządu Jaceniuka - Rząd podaje pod debatę raport z funkcjonowania. Głosowanie za wotum nieufności będzie jeśli do rana zbiorą 150 podpisów za odwołaniem Premiera.



Sunday, February 14, 2016

Przypowieść o głupocie

W polskiej przestrzeni myśli politycznej - chociaż stuprocentowo nie jestem przekonana, że FB dyskusja pomiędzy ludźmi aspirującymi do i będącymi intelektualistami jest myślą polityczną - ścierają się obecnie dwie interpretacje rzeczywistości - tego jaka powinna być polityka, kim ma być urzędnik, jaka ma być władza etc.

Mawiają, że Kraków wziął stołki w stolicy i, że Kraków teraz rozdaje karty w interpretacjach tego co ma się dziać. A dziać ma się tyle, że "niezawisłość" to mit, "konkursy" to mit, "apolityczność" to mit, kregosłup moralny w służbie publicznej to też mit.

Recepty, czym to zastąpić, nie ma. Jest tylko jedna powierzchowna powtarzana jak mantra, że winner takes it all, że przecież tak jest w USA, że bierze się wszystko i swoich ustawia wszędzie u koryta i to jest normalne i dlaczego ma budzić czyjekolwiek święte oburzenie.

Jest i druga interpretacja, lansowana przez poważanego przeze mnie Witolda Jurasza, który mówi wprost, że w służbie zagranicznej ma zmieniać się najwyżej wiceminister i, że dyplomata ma być fachowcem.

Tylko, że ten przysłowiowy "Kraków" w to nie wierzy uważając, że dobrze będzie dopiero jak wszystkich wywalimy i wtedy bedziemy mieli państwo mlekiem i miodem płynące, bo przecież tylko my wiemy jak ma być i tylko my mamy receptę na rację.

Otóż to przekonanie o posiadaniu recepty na rację jest bardzo wschodnie. Dużo widzę tego na Ukrainie, gdzie przychodzi do urzędu osoba nie umiejąca budować zespołu, ani instytucji, nie umiejąca zarządzać i przekonana, że aby było dobrze, to musi rządzić wiecznie i kontrolować wszystko łącznie z babciami klozetowymi.

Moja krytyka źle pojętej amerykańskości w rządzeniu nie bierze się bynajmniej z jakiegokolwiek zachwytu nad jakąkolwiek poprzednią ekipą rządzącą. Tylko wiara w te mity spaja społeczeństwo i jest podstawą zaufania do instytucji. Po prostu. Akurat tu nad Wisłą. Akurat w przestrzeni postkomunistycznej wiara w równowagę władz jest bardzo istotna.

Często słyszę komentarze, że jak sobie nie wybiorę jakiegoś stada baranów z jakim lojalnie i wiernie nie będę beczeć jednym głosem, to nie zrobię kariery. Że muszę sobie znaleźć zarówno osobistą jak i polityczną windę chcąc robić karierę urzędniczą, bo inaczej będą mnie postrzegać jako osobę nielojalną.

Tymczasem byłam ostatnio w tej sprawie na rozmowie ze znajomym, który powiedział krótko: "Ok, a czy ci publicyści, naukowcy i inne osoby, które tak straszą, są rzeczywiście na tyle blisko kregów decyzyjnych, aby się Pani tak bała? Proszę próbować i nie tracić wiary."

I tyle w temacie. Życzę Witoldowi Juraszowi by to właśnie jego posłuchano tam, gdzie naprawdę rozdają karty tego, jak to wszystko ma wyglądać.




Sunday, February 7, 2016

Wojna i pokój

Witold Jurasz na swoim FB poruszył kwestię zasad i moralności w polityce i w dyplomacji. Wywiązała się pod tym dyskusja o tym co zawsze, czyli o wiecznie modnym Machiavellim i interesie narodowym, zgodnie z którym zasady moralne to niby należy mieć tylko dla swoich a innych, cudzych traktować jak zdobycz i ofiarę kosztem której można się nachapać i obłowić. To oczywiście pewna przesada i wcale nie powiedziana przez Jurasza, tylko przez innych.

Wygodnie jest dywagować o agresji, manipulacji, kłamstwie i przemocy w polityce gdy się siedzi z daleka od prawdziwej wojny.

Zupełnie inaczej to wygląda, gdy do księdza kapelana u ojców bazylianów we Lwowie podchodzi wojskowy i się pyta: "Popełniam zło, odbieram życie, ale tak mi rozkaz każe".

Ten kapelan odpowiedział jemu już nie w prywatnej rozmowie, ale w jednym z najistotniejszych kazań, jakie bardzo rzadko chodząc do kościoła, kiedykolwiek słyszałam. A chodzę może raz do roku.

"Nie możesz odebrać życia pojedyńczej istocie ludzkiej. Ale gdy atakuje Ciebie i Twoich najbliższych zorganizowane zło, masz prawo się bronić. Obrona przed przemocą zbrojną, wojną i gwałtem, obrona nie tylko siebie, ale i innych gdzieś bardzo daleko, to nie tylko zmazuje ciężar winy, ale i stanowi czyn chwalebny. Zło bywa kolektywne, bywa, zorganizowane. I gdy jest zorganizowane, powinnością jest bronić siebie i innych przed nim wszelkimi dostępnymi środkami."

 Wygodnie jest machiawelizować na kanapie, wygodnie jest mówić o interesie narodowym, o tym, że wojna i konflikt to stan naturalny,  gdy kule nie świszczą koło uszu. Nie ma większej miłości do świata i próby charakteru niż pewnego dnia przestać zabijać, a potem umieć wprowadzić pokój.

Różne teorie usprawiedliwiające przemoc między ludźmi mówią o grach o sumie zerowej, że zasoby są za małe aby każdy był syty. Nie wierzę w to. Wierzę, że ze współpracy i z handlu jest więcej korzyści dla wszystkich niż z wojen, że win - win jest możliwe. Pacyfistka?

O nie, bo ci vis pacem, para bellum. Zapobiegać, odstraszać, rozpoznawać i identyfikować zagrożenia. To wszystko jednakże da radę robić bez nienawiści, i negatywnego kapitału emocji, po prostu.

No dobrze, a czy da radę w polityce i w dyplomacji całe życie móc sobie spojrzeć w twarz w lustrze?

Może być ciężko. Ale kto powiedział, że nie należy próbować?

******
Na koniec. -  Teorie wymyślają ludzie.

Friday, February 5, 2016

Garderoba a marzenia


Tym razem znowu nie o Ukrainie bo ile można być cholernie monotematycznym. Do znudzenia?
Powyższe to bluzka z Sammy Dress. To coś w rodzaju reklamy na pewno, bo bluzka jest super.

Sammy Dress pojawia mi się jako reklama kontekstowa na FB. I fajnie. Nawet chciałabym coś takiego mieć. Nawet bym się ucieszyła, gdyby było w szafie.

Tylko, kiedy ja to założę? Na jaką okazję? Chyba tylko z rzadka w te jakieś soboty, kiedy jest dość ciepło, aby nie przejmować się chłodem spędzając czas w komunikacji miejskiej, i te jakieś soboty gdy jeszcze mi się coś chce.

Co zatem sprawia, że się nie chce? W Kijowie, na pewno odległości. Człowiek ubiera się do pracy skromnie i wygodnie. Skromnie bo dress kod pozbawiający wielu możliwości manipulacji, a wygodnie aby jakoś przeżyć dzień po prostu.

Potem po pracy nawet zahaczy o galerię, muzeum, teatr jak jest wyjątkowo aktywny. Ale zrobi to w tych samych wygodnych ciuchach semi- casual w jakich poszedł do pracy, bez złudzeń.

No więc, droga bluzko Sammy Dress jesteś moim strojem na randkę. Tylko, sęk w tym, że moje randki też jakoś ostatnio są rzadko kiedy później niż 19ta. Jak idę prosto z domu to ok, coś sexy mandatory, jak idę prosto z pracy, albo z siłowni, albo jest zima, to mi się nie chce. To jest to wierne semi-casual jakie jeszcze pozwala zachować resztki wspomnień, że kiedyś te bluzki były jakoś cześciej... i było do nich na pewno więcej siły, ochoty, energii i okazji.

Dlaczego piszę o marzeniach? Bo kiedyś kupiłam magazyn Burda. Bardzo wiele lat temu, kiedy moi rodzice nie mieli pieniędzy, a ja miałam 10 lat. Marzyłam wtedy o tym, że pewnego dnia przyjdzie taki czas, że ja sobie ten jeden wybrany strój uszyję. Że kiedyś będzie na to kasa.

Potem przez wiele lat tej kasy jakoś nie było, a Burda się kurzyła. Aż pewnego dnia ją wyrzuciłam, sfrustrowana brakiem miejsca w szafce na jakieś rzeczy. I teraz żałuję. Nadal pamiętam co chciałam uszyć i pewnego dnia to zrobię. Teraz brakuje czasu, koordynacji, skupienia. relaksu po prostu aby to zrobić.

Kiedyś żona mojego kuzyna oddała mi piekną małą czarną twierdząc, że jej już nie wypada. No jak to nie wypada, zbuntowałam się.

Buntowałam się wtedy a teraz sama zachowuję się jak stara zmęczona d której się już nie chce, po prostu.

Więc jeśli mam jakieś wymagania co do samej siebie, to aby mi się chciało. Aby Sammy Dress miało więcej okazji do wkładania i mniej wymówek. Aby moje ja nie kurzyło się na półce przygniecione moim lenistwem i brakiem energii.

Kupiłabym sobie tą bluzkę, gdyby tylko system chciał przyjąć mi płatność kartą, a uparty nie chce.

Ale kiedyś się uda. na pewno.

Wednesday, February 3, 2016

Katharsis polityczny w Kijowie

Główny bicz parlamentarny Poroszenki obwiniony o korupcję  - opis biografii w linku.

W dniu dzisiejszym minister ekonomii Ukrainy Abramavicius głośno powiedział, że odchodzi bo Poroszenko i Kononenko stworzyli niemożliwy do rozbicia układ korupcyjny.

Ostro zareagowali ambasadorowie kilku państw w tym Szwecji i Litwy.

Komentarz znajomych ekspertów: Jeśli Kononenko odejdzie, to kraj zwycięży. Gdy odejdzie Abramavicius, cofniemy się daleko.

A to obrazkowy komentarz satyryka :)

"jeśli frakcja zdecyduje, że mam odejść, odejdę".




Polityka zagraniczna - rekomendacje

Polecam kilka prac analitycznych jakie ze znajomymi przygotowaliśmy w ostatnim czasie:






Miłej lektury.