Sunday, February 21, 2016

Meblościanka

Niedawno Wojtek Mucha na swoim FB napisał mocno depresyjny obraz dziedzicznej biedy wielu miast, osiedli i podwórek. Czytając to pomyślałam sobie: "Nie znam tego. Naprawdę nie znam. Nigdy nie mieliśmy meblościanek, i nie sadzaliśmy gości na klatce schodowej. Z mojego osiedla dzięki wykształceniu prawie każdy wyrwał się do lepszego życia, życia które emocjonalnie układa się bardzo różnie, ale finansowo na pewno o niebo lepiej niż życie naszych rodziców.

Zdjęcie: wiki.

A jednak czytając recenzję "Zjednoczonych Stanów Miłości" (gratulacje dla scenarzysty) przypomniałam sobie siebie i swoje emocje i marzenia z lat 90-tych. Tak, był bunt. Było marzenie o wyrwaniu się z blokowiska, gdzie podstawą zachowania przeciętnego nastolatka było "kurwa mać", papieros, popijawa trzepakowa, potem narkotyki a odnoszenie do dziewczyn fatalne. Kobiety chodziły jakieś takie źle ubrane, przygaszone, wyglądające dobrze tylko do ślubu a potem raz dwa przytłoczone wszechobecną przygnębiającą szarzyzną. Chyba w początku lat 90-tych przy masowym bezrobociu jeszcze gorszą szarzyzną niż za komuny, bo ta, chociaż gniotła, to pozwalała przetrwać.

Jakie to wygodne powiedzieć "Nie znam tego". Rzeczywiście? Czemu sama rozwinęłam skrzydła i wyrwałam się z przygnębiającej dołującej szarej rzeczywistości pomazanych sprayem blokowisk? Bo mam bardzo kochającego i dobrego ojca.

Kiedy w poczatku lat 2000-nych wydawało się, że dla młodych ludzi nie ma już szans, bezrobocie szaleje, kolejny minister schładza gospodarkę i mnóstwo moich znajomych zaczęło chwytać się byle roboty w MacDonald's albo wyjeżdżać znowu na saksy, ja wtedy rozmyślałam filozoficznie o przyszłości i zastanawiałam się, co do diabła mam ze sobą zrobić. Mój ojciec na to pozwolił, tak samo jak na przeciąganie studiów, podróże, lekcje śpiewu czy pianina bez wielkiego talentu w tym kierunku, ale za to z czystej ciekawości. Całe lata zajęło mi odnalezienie siebie i doskonale wiem, jaki to luksus. Mój ojciec nie jest i nie był bogaty. Ale nigdy nie usłyszałam: "Bądź realistką, weź się za jakieś chlebowe studia, patrz, tu jest fajna oferta pracy recepcjonistki". Zamiast tego, czego ja nie robiłam... w dodatku na połowę z tych rzeczy nie mam żadnych papierów, bo o tak, robiłam też na czarno jakiś czas. Podróżowałam, pisałam jakieś dziennikarskie teksty za marne grosze a w końcu zostałam aktywistką i analitykiem w ngosie i dopiero to mnie spełniło.

Ale ja pamiętam. Pamiętam marzenia młodej dziewczyny/ dziecka jeszcze o innym życiu. Te marzenia napędzał MacGyver, Tomek Wilmowski. Marzenia o przemieszczaniu się, doświadczaniu różnych rzeczy, ludzi i miejsc. Może nie było meblościanki i paprotki, ale była podłoga z PCV, mocno przewiewne okna, i poczucie okropnego strachu, strachu przed tym, że się nie uda, że nigdy nigdzie nie wyjadę, że nigdy nie kupię sobie fajnej sukienki, że wulgarne zaloty osiedlowych chamów to będzie pole wyboru przyszłego męża.

Ten strach był nie tylko mój. On się udzielał innym masowo. On dominował nad wszechogarniającą osiedla depresją. Zbiorową depresją wielu rodzin bojących się o przyszłość swoich dzieci. Ale też i depresją nastolatków bojących się niespełnionych marzeń i pułapki klatki bez wyjścia. Do tego jeszcze od czasu do czasu jakiś starszego pokolenia ksiądz na mszy mówił, że los trzeba akceptować pokornie i bez walki, być realistą i się poświęcać.

Bunt we mnie zwyciężył, dzięki rodzicom i babciom. Bunt i upór. Może też silne geny silnych kobiet jakie od pokoleń robiły co im się żywnie podobało. Może zachowana w pamięci rodzinnej opowieść o wysokiej kulturze i fantazji pradziadków z okresu dwudziestolecia międzywojennego?

Natomiast jesli chodzi o losy moich znajomych, to ogromną zasługę dla osiedla miał miejscowy kościół i ruch oazowy. Wyjazdy jak to wyjazdy, były może za mało dynamiczne, za bardzo wypełnione jutrzniami i nabożeństwami, za to rozmowy z księżmi otwierały oczy na ambicje. W to środowisko trafiali różni ludzie - i ci zamożni i ci, jakim się nie przelewało. Te rozmowy kształtowały marzenia i ambicje, i wiarę we własne siły, w szczęśliwą gwiazdę i w pomyślność losu dzięki uporowi, pracy, marzeniom i wykorzystywaniu talentów. Myślę, że niejeden pokonał strach i zaczał marzyć dzięki temu. I niejednemu się w ten sposób udało.

Dlatego nie zgadzam się z Wojtkiem Muchą, że to pułapka dziedzicznej spirali bez wyjścia. To jest bez wyjścia, jeśli się poddasz. Jeśli się nie uprzesz. I jeśli ci ktoś nie pomoże...

Ale też nie jest tak, że tego nie ma, że tego nie znam, i że z obszarami biedy i wykluczenia nie należy solidarnie walczyć odrzucając bon moty o "niewidzalnej ręce rynku" i tym, że ktoś ma coś na własne życzenie.

Czy to jest o filmie? Nie. Jeszcze go nie widziałam. Recenzja zachęca, zmusza do refleksji, ale i budzi pożegnane dawno uśpione demony. Tak samo jak i fejsbukowy felieton Wojtka Muchy.


No comments:

Post a Comment