Friday, December 2, 2016

Piaseckiej zapiski przy śniadaniu



Ten wpis będzie o filozofii, bo ot taki sobie mnie nastrój dopadł ostatnimi czasy.

Arkusz z pytaniami do matury próbnej z Wiedzy o Społeczeństwie. Na zdjęciu ojciec pochylający się nad niemowlęciem w wózku. Pytanie brzmi: „Rozstrzygnij, czy zdjęcie ilustruje tradycyjny model rodziny. Swoje zdanie uzasadnij, odwołując się do fotografii”. Poprawna odpowiedź: To nie jest rodzina tradycyjna. Opieka nad dziećmi jest zadaniem kobiety.

To zadanie z przykładowych testów do matury próbnej wydawnictwa Operon. Przyznam, że jestem w szoku i bardzo głęboko mnie to niepokoi. Rozumiem, że jest kryzys męskości i mężczyźni mają kłopoty z odnalezieniem się w nowym świecie i otaczającej ich rzeczywistości. Ale gdy ostatnio powiedziałam jednemu z czołowych polskich publicystów, że socjologia życia rodzinnego zwija się i powraca do mieszczańskiego modelu rodem z 19 wieku, to powiedział, że nie mam racji. Czyżby? Powyższe to przykład, że niestety chyba mam rację i na siłę stara się wszystkich uszczęśliwić tworząc społeczny paradygmat dający optymalny wynik urodzeń, w którym indywidualna samorealizacja gówno znaczy. Powiało feminizmem? Może.

Sęk w tym, że sprawy tak intymne jak dynamika relacji damsko-męskich i umówione role w rodzinie i zachowanie wobec partnera powinny pozostać w sferze intymności i wzajemnej umowy, a nie zdefiniowanych z góry przepisów na kobiecość i męskość. Tak twierdzę, bo ludzie są bardzo różni i mają różne potrzeby.

Nie dzielimy się na dwa wrogie obozy i wojnę płci, tylko na wrażliwych, pragnących szczęścia w większości dobrych ludzi tylko dochodzących do tego różnymi drogami.

Czy jednak jest coś co sprawia, że współczesny facet czuje się niepewny i zagubiony? Owszem, tak. Zdrowo poukładany mężczyzna, który nie jest socjopatą i tyranem ma potrzebę przewodzenia w dobrej sprawie, bycia liderem, osobą odpowiedzialną za to dokąd płynie statek o nazwie "moja rodzina" i dumnym z sukcesu. Kolega ostatnio wyjaśnił mi to poniższym obrazkiem:







Z czego to na dole to istota męskich marzeń. Tylko no, mamy problem James. Bo co gdy ma się do czynienia z osobą atrakcyjną, ale ogółem radzącą sobie, silną i niespecjalnie kruchą księżniczką do ratowania? Jak wtedy się odnaleźć, jeśli osoba kręci i pociąga a jednocześnie ma się wrażenie, że nie dopuszcza do siebie ludzi łatwo, albo, że nie ma się nad nią przewagi?

W przypadku kobiety, która umie wysyłać właściwe sygnały, problem znika. Gdy mężczyzna czuje się silniejszy i pewniejszy, pojawia się właściwa dla szczęśliwego romansu dynamika i napięcie emocjonalne, gdy obydwie strony przynajmniej przez pewien czas czują się szczęśliwe.

Natomiast gdy ma się do czynienia z osobą, która na pozór sobie super radzi, prowadzi intensywne życie w ogromnym tempie, to to przeraża. Wtedy pada sakralne "Nie nadążę za Tobą".

W związku też potrzebna jest samorealizacja i znalezienie sobie osoby, która nam w tym pomaga. Jest po prostu potrzeba znalezienia swojego bezpiecznego miejsca w relacji z drugim człowiekiem. Czegoś takiego, że ok, Ty robisz to i to lepiej, ale jakby co, to jestem do czegoś Ci potrzebny (i nie jest to tylko seks).

Do tego dochodzi problem tego w jakich okolicznościach spotykamy płeć przeciwną będąc po 30-tce. Jest to najczęściej praca a w niej wznosimy się na wyżyny swojego profesjonalizmu, i nie mamy w pracy płci, z obawy przed utratą profesjonalnej twarzy, a na menedżerskim stanowisku - z obawy przed utratą autorytetu. 

Nosimy wiele masek i zachowań dostosowanych do sytuacji w jakich jesteśmy i boimy się je zdjąć, nie chcemy ich zdejmować bo grożą utratą bezpieczeństwa. 

Co zatem można zrobić aby wzajemnie sobie zaufać i stworzyć dobrą atmosferę, aby skrócić dystans i poznać drugą osobę bliżej? 

Nie mogę odpowiedzieć za wszystkich, bo każdy jest inny, ale wiem, że im więcej dostaję bezwarunkowego wsparcia, bezwarunkowej pomocy i bezwarunkowego bycia obok, czy mam dobry humor, czy zły, czy jestem uśmiechnięta czy marudna, im mniej ktoś ode mnie wymaga abym była wiecznie w formie, tym bardziej się otwieram i tym bardziej mogę zaufać. Kobieta nie chodzi na czole z plakietką przystępności dla każdego jak leci, chociaż męskie ego często na tym cierpi. 

Bezwarunkowe wsparcie praktycznie zawsze spotka się z delikatnością, która być może całymi latami schowana uwypukla się i kwitnie w uśmiechu. No i nie oznacza to bycia potulnym pieskiem pantoflarzem. 

A jeśli się nie spotka, to no cóż, głupie baby chodzą po tej ziemi, tak samo jak i mężczyźni idioci. 

No to jak to jest z tym przewodzeniem i potrzebą posiadania przewagi i kontroli? Mężczyźni lubią mieć taką świadomość a miłość i odpowiedzialność każe im tego nie wykorzystywać. U każdego jest to w indywidualnym natężeniu, u jednego silniejsze u drugiego mniej. 

Z mojego punktu widzenia posłużę się parafrazą Szymborskiej, mogę powiedzieć: Cwałuj przy mnie jak drugi rozpędzony koń, a gdy się potknę nie czekaj aż zajęczę tylko podnieś do góry mocno aż na nogi wstanę i będziemy sobie biegnąć dalej. Gdy się potkniesz to wesprę Cię tak, że nawet tego nie zauważysz i duma Ci na niczym nie ucierpi, i będziemy sobie biegnąć dalej. 

Generalnie to, gdy mamy z drugą osobą poczucie, harmonii, swobody emocjonalnej, braku lęku i braku potrzeby tłumaczenia rzeczy najprostszych trzeba to cenić bez względu na wszystko. Takich osób najczęściej spotkamy w życiu kilka, a jedna z nich będzie dla nas. 

Sunday, September 25, 2016

O reformach

Moim ukraińskim przyjaciołom przykro to będzie czytać, ale  pewna miara wkurzenia przelała czarę.

Ten post będzie o usługach i ich jakości oraz o tym co wynika z tego dla ukraińskich reform




Chcesz remont zrobić? Najlepiej jeśli to zrobi ktoś z bardzo bliskiej rodziny, najlepiej mąż albo ojciec, lub brat bo nikomu innemu nie można ufać.

Scena Pierwsza:

Wymiana okien. Październik 2014. Bardzo zadowolona, właścicielka wymienia okna. Wracam do domu i patrzę i oczom nie wierzę: na podłodze syf, wszędzie pył, okna zamontowane bez zdarcia fabrycznych oznaczeń i taśm, stylowe obrzyganie dokoła pianką silikonową chyba dla ozdoby w myśl jakiegoś specyficznego gustu, ale na pewno nie mojego. Stare mówię, że mają wyrzucić na śmietnik bo chcieli mi je w pokoju zostawić. Mówią:

- Od biedy 200 Hrywien i wyniesiemy.

Ja im na to, że mają wynieść i już i że dostała swołocz 30 tysięcy hrywien, i że ja na takie pieniądze kilka miesięcy zarabiam. Uparci zbierają się do wyjścia. Zaczęłam krzyczeć na całe piętro, zlecieli się sąsiedzi, pytają o co chodzi. Remonciarze w końcu wynieśli okna na śmietnik. Już bez łapówki.

Scena Druga:

Nowa pralka z Comfy

- My już pod klatką czy pani jest w domu?
- Ale mieli Państwo zadzwonić o 2 godziny wcześniej!!! Nie ma mnie w domu i nie będzie, umawialiśmy się na popołudnia.

Taka polka kabaretka trwa jakiś czas. W końcu dostarczają po 22 w sobotę i mówią, że narzędzi nie wzięli bo samochód im się zepsuł i coś tam. Ja na to:

-Panowie, ale to nie moja sprawa, nic mnie to nie obchodzi. Zapłaciłam, macie zrobić i już.

Za wyniesienie starej pralki na korytarz chcieli 100 UAH. Nic nie dałam i starym sposobem zaczęłam wrzeszczeć. A, że zbliżała się 23 to szybko zrobili co trzeba i się wynieśli.

Kosztowała mnie ta sytuacja nerwy i wielką awanturę z już eks facetem bo tak byłam zła, że go akurat pod ręką nie ma, że aż nawrzeszczałam okropnie.

- Wiesz, ale to nie jest kwestia czy kogoś akurat masz, bo jakość ukraińskich usług to legendarny problem i niejednemu facetowi to spędza sen z powiek. - mówi mi młody żonaty kolega.

- Ok, ale Tobie wypada pobić takiego jednego z drugim, jak już nic innego nie zadziała a mi nie. Mi nawet nie wypada nerwów stracić.  - komentuję.

Scena Trzecia

Zeszło przez przypadek na ten temat na wieczorku dla ekspertów Vox Ukraine. Ze znajomym ekonomistą rozmawialiśmy o reżimie bezwizowym i o tym, że może to ucywilizuje pewne rzeczy szybciej. Więc opowiedziałam o swoich problemach i słyszę komentarz:
- Sek w tym, że nawet i obecnie każdy zamienia się w idealnego profesjonalistę po przekroczeniu granicy.

No comments. O jakich reformach może być mowa w takim wypadku? Jak one mają się udać przy takim braku odpowiedzialności za zadowolenie i dobro klienta- współobywatela?

****

Posłowie. Na urodziny wyjechałam do Polski. Spędziłam je z bliskimi w znajomym otoczeniu. Warszawa czyściuteńka, zorganizowana, posprzątana i lśniąca jak pupcia niemowlaczka jak mawia mój tata. Przypomina mi się ostatni akapit, parę zdań "Bezsenności w Tokio" Marcina Bruczkowskiego. I łapię się na kryzysie imigranta. Na tym że w ostatnim akapicie on opisuje frustrację za kanapką z serkiem wiejskim i pomidorem. I ja to bardzo dobrze rozumiem.

Sunday, August 28, 2016

Berdyczów - Opowieści kominkowe

Nie wiem w sumie od czego zacząć bo moje zdolności do opowieści stępiły się dawno temu a FB posty to nie jest literatura, zaś naukowe artykuły czy analizy to nie są emocje. 

Zacznę od tego, że dzięki podróży udało mi się dać sobie trochę rady z nudą i wprowadzić w życiu ciut dynamiki, więc podstawowy problem powtarzalności i podobieństwa dnia do dnia został na jakiś czas rozwiązany. Pisząca te słowa zrozumiała też, że bez częstej zmiany ludzi, krajobrazów i otoczenia po prostu pewnego dnia wyląduje w domu zdrowia psychicznego. 

Wizyta trochę nietypowa. Turysta zza granicy odwiedza Berdyczów w dwóch rolach: albo jako Polak albo jako Żyd, w pełnym (najczęściej) wycieczkowym wyobcowaniu z zerowym zaciekawieniem jakie jest berdyczowskie "dzisiaj" za to nastawiony na Josepha Conrada i Honore de Balsac w pigułce.

Ja jestem turystą trudnym, bo leniwym poznawczo, przed podróżą najczęściej mam 30 minut czasu aby się przygotować, gdzie w ogóle jadę, w dodatku pojechałam w składzie ukraińsko-polskiej przyjacielskiej delegacji z Kijowa, i nie do hotelu czy hostelu a do domu, na kanapę, mamy koleżanki. Zupełnie inne doświadczenie, odrobinę przypominające couch surfing, tylko o wiele głębsze po 2 i pół latach w kraju. 

Tego rodzaju zwiedzanie ma dwie przyjemności w jakich się wręcz rozsmakowuję: odkrywanie, doczytywanie, wyszukiwanie znaczeń miejsc, które mijam, doczytywanie o nich historii po tym, jak już tam byłam, dotknęłam, zobaczyłam. No i rozmowy, dyskusje ciągnące się długo w noc o wszystkim co ciekawi, interesuje, z płynnym skakaniem z wątku na wątek. 

Miasto jakby samo w bólach odkrywało tożsamość. Nie do końca wie jakie jest. mer to rosyjskojęzyczny separatysta  ale lubi się pokazać i podlizać, więc jak miejscowi mawiają, na niejedno można się z nim umówić. Pomnik-tablica Nebesnoj Sotni wyznacza nowy szlak miejscowej tożsamości, na razie głównie dla elit intelektualnych w przyszłości pewnie dla wszystkich. 

Ulica Pionierów oraz pomin "Wielkiej Wojny Ojczyźnianej" przypomina o radzieckości miasta, z resztą tak samo jak i na szczęście niewysoka stalinka powojenna, kilkupiętrowa, identyczna jak w Żytomierzu. 

Berdyczów słowami Wiry jakby lepszy, lepiej zorganizowany, żywszy, z większą atrakcyjnością historyczno kulturalną z racji Klasztoru Karmelitów Bosych i Kościoła Matki Boskiej Berdyczowskiej, a także licznych pamiątek po Żydach miasta, jacy pod koniec XIX wieku stanowili 90% mieszkańców miasta. 

To odkrywanie tożsamości dopada mnie w sposób dosłowny, wpada w uszy w sklepie bławatnym, jakby go pewnie Prus ustami Rzeckiego nazwał:



- O a Pani wie na 1+1 takie ciekawe filmy dokumentalne, a Pani wie, że naszą ojczyznę Skandynawy zalożyły? 
(wzieły mnie za Ukrainkę z diaspory) .
- Tak,wiem. 
Ruś Kijowska, pierwsze grody handlowe zalożyli Waregowie. 
- No i skąd Pani wie?
- W szkole się uczylam. 
- A gdzie?
- W Warszawie. 
O to Pani z Polski (zaskoczenie)!!! 
- To Polacy się o tym w szkole uczyli a my nie, zobacz Nastja...- jedna do drugiej mówi. A Sklep swoją drogą super. Myślał by kto historyczny spadek po handlowej przeszlosci miasta, obiacałam sobie, że pewnego dnia mamę tam zabiorę, zwariuje z zachwytu. 

Nie do końca miały rację z tym odkrywaniem, tylko nie uważały pewnie w szkole. Chociaż w tej szkole jeszcze w latach 90-tych Popow wynalazł ropę. Wira słusznie zauważyła, że reforma nauczania historii ma być. Ja jej na to:
- I słusznie. Każde społeczeństwo do matury ma być hodowane na mitach, najlepiej pozytywnych bo na czymś tożsamość trzeba budować. Ale mimo wszystko nie podoba mi się, jak to robi Wiatrowycz bo to jakaś cenzura w drugą stronę, z totalnej radzieckości przechodzi się w przeciwieństwo stawiając za wzór skomplikowaną, różnorodną i dynamiczną historię Zachodniej Ukrainy, która jest ciut za skomplikowana aby tworzyć z niej proste mity. Chodzi o to by w starszych klasach liceum jednak dyskutować o wszystkich niuansach. 
- Ale mimo wszystko coś trzeba. Bo jest tak, że swojego nie znamy. Dzieci wiedzą kto to Robin Hood ale o Dowbuszu zielonego pojęcia nie mają. Nie ma książeczek, kolorowanek, komiksów i bajek. Wilka i Zajaca zastąpiła Kung Fu Panda, niegłupia, ale nie nasza - dodaje jej mama. Ma rację. Rodzenie się tożsamości, albo inaczej, odkrywanie jej na nowo zajmuje czas. 

Apropo's to właśnie link do wspomnianych filmów: Ukraina, powrót do historii. 

Spacer po mieście pierwszego dnia. Niespecjalnie jakościowe foto grobu rabina, o którego pytaja się obydwie. Przypominają mi się te jakieś mdłe zasoby wiedzy i mówię trochę w ciemno:
- Potem doczytam i wam powiem, ale Berdyczów to zdaje się był silny ośrodek Chasydyzmu i pochodziło stąd co najmniej dwóch ważnych rabinów. Trafiłam w dziesiątkę, poniżej tablica z grobu Rabina Elizera Libera, który zmarł w 1771 roku w wyniku którejś epidemii: 




Obecnie płyta ta znajduje się w Parku Miejskim, który Bolszewicy urządzili po Rewolucji na miejscu starego cmentarza żydowskiego. Tak to wyglądało w 1913 roku tuż przed I wojną światową: 

Zdjęcie pochodzi z wydanej stosunkowo niedawno książki ze zdjęciami podróżników - etnografów żydowskiego pochodzenia, którzy robili zdjęcia życia codziennego Żydów w latach 1913-1914 na terenach Imperium Rosyjskiego. 

Żydowskość Berdyczowa jest omalże niezauważalna dla niewprawnego niewtajemniczonego turysty. Jedynym zabytkiem posiadającym punkt informacyjny i tablicę w 3 językach jest Klasztor Karmelitów. Ale czy to przeszkadza w czymkolwiek? Chyba nie. Trzeba solidniej się przykładać do eksploracji i badań no i mieć więcej czasu. 

Tymczasem z tego żydowskiego miasteczka 1/3 około uciekła przed Niemcami wgłąb Rosji a z tych co pozostali przeżyło 16 osób. "Kto ratuje jedno życie ratuje cały świat. Sprawiedliwym Wśród Narodów Świata Żydowska Gromada Miasta Berdyczów." To już tablica bieżąca, pamiętająca czasy po uzuskaniu niezależności. Z kolei obok niej jeszcze radziecka z 1990 roku pierwotnie miała stanąć w 1950 tylko władza radziecka się nie zgodziła. 

Żydzi z Berdyczowa byli ideologicznie podzieleni. Po Rewolucji eksterminowali tradycjonalistów i syjonistów, a ci co zostali częściowo włączyli się w komunistyczne organizacje żydowskie. Popierające ta samą władzę, która niszczyła wszelkie inne nurty filozoficzne i tradycyjne w przechowywanej od pokoleń a nawet od stuleci myśli rabinów berdyczowskich. 


Wspomniane wcześniej tablice i pisząca te słowa. 

- Mnie zastanawia jaki jest związek Berdyczowa z Polską. Bo widać, że jest  bardzo silny. Wiem oczywiście o Rzeczpospolitej i Wielkim Księstwie Litewskim, ale aż tak silne wpływy mnie zastanawiają. 

Nie jestem specjalistą, ale znowu trochę zgadując przypomniałam sobie ojcowe opowieści o zmianie granic po utworzeniu Unii Lubelskiej i wcieleniu Podola i okolic do Korony Polskiej. 

W XVII wieku według spisów województwa bracławskiego było jednak tylko 1% szlachty a cała reszta to mieszczanie i chłopi: Rusini/Ukraińcy, Żydzi, Niemcy (chociaż było ich tam niewielu). 

Berdyczów widział kres Rzeczypospolitej, to tam w warowni - Klasztorze Karmelitów bronił się Kazimierz Pułaski, wódz wojskowy Konfederacji Barskiej. Stamtąd z przygodami uciekł do Turcji a potem dalej. Te detale dla Ciebie miły czytelniku. 

Opowiedziałam pokrótce o Koronie Polskiej, przemianach mieszczaństwa, szkolnictwa, zmianach w sądownictwie, różnicach ekonomicznych pomiędzy regionami, stopniowym spadkiem ekonomicznego znaczenia gospodarki rolnej.  Historią na codzień doprawdy nie żyję i jej nie głoszę wszem i wobec tym bardziej obecnie gdy na epatowanie etosem historycznym jest wręcz moda, ale coś tam zdołałam wyjaśnić. 

Trochę oczywiście smutne, że wzajemnie nie znamy swojej historii, albo, że trzeba się nią wyjątkowo długo i detalicznie interesować aby cokolwiek ogarnąć. O tym jednak kilka słów refleksji na zakończenie. 

Tymczasem czy widać te wiatry historii w Berdyczowie, kiedy ona splatała losy wielu narodowości naraz pod berłem Króla Polskiego? Mory Klasztoru - Twierdzy stoją do dzisiaj niczym świadek historii. Gdyby nagle zatrzymać ruch samochodowy chociaż na kilka minut albo w nocy zostać pośród murów na pewno da się to wyczuć jeszcze bardziej. 

Tymczasem jednak w zeszłym roku obwalił się kawałek klasztornego starego muru. 

- Może ktoś to będzie jeszcze remontował, i tak cud, że budynki jako tako ocalały bo to jest coś najwspanialszego co w Berdyczowie jest i czym trzeba koniecznie się chwalić na cały świat - mówi mama Wiry. 

- Przypuszczam, że remontowano z kieszeni Ministerstwa Kultury RP. - rzucam nieświadoma, że mam rację jak później podpowiedział Wujek Google. W istocie Minister Zdrojewski się postarał a gdy otwierano Muzeum Josepha Conrada w murach Klasztoru, nawet osobiście przyjechał. Szarą eminencją tych działań jest pewien niestrudzony urzędnik z Ministerstwa i to dzięki jego staraniom cały czas coś się robi i robiło. Nie powiem tu głośno jego nazwiska, bo nie wiem co na to polityczny wiatr zmian jaki teraz wieje, poza tym nie jestem do tego upoważniona. Piszę jednak o tym, abyście wiedzieli, że za każdą wstęgą przeciętą przez wielkich kryje się codzienna często mocno wkurzająca urzędnicza robota. Za to są właśnie takie momenty satysfakcji. 

Trochę Klasztoru Wam tu zaprezentuję: 


- Zapytam się w Ministerstwie, jakie są plany. - obiecuję Wirze. Pierwsza sprawa na poniedziałek do zrobienia. 

Nie pierwszy raz już przychodzi do mnie myśl, że te prądy identyfikacji etnicznej się raczej przeplatają w sałatce i mało są jakby razem. Osobno żywioł ukraiński, osobno polski, jeszcze obok tego żydowski. 

Spacer poprzedniego dnia pokazuje, że jednak nie mam racji, gdyż Berdyczów ma jedną historię znaną nie tylko dla tych trzech, ale nawet i dla całego świata. 












Oto chyba najsłynniejsza bohaterka związku na odległość, jaką zna świat: szlachcianka Ewelina Hańska. Zdaniem moich ukraińskich przyjaciółek jej listy do Balsaca są ciekawsze niż te, co zachowały się po George Sand. Zazdroszczę jej w sumie trochę. Odwagi realizacji marzeń, fantazji jemu i jej. Trzeba doprawdy się kochać wzajemnie by pakować walizki i wielokrotnie pomimo okoliczności życia z oddali do siebie jechać po to by na krótką chwilą zaznać bliskości, bo potem los znowu rozłącza. Foto z wiki.










Powyżej i obok (moje): Tablica na kościele Świętej Barbary w Berdyczowie, w którym ten związek, co cnotliwych by zgorszył znalazł swój finał przed ołtarzem na kilka miesięcy przed śmiercią pisarza. 

No cóż, długo się zastanawiała czego właściwie chce. A potem, co w jej epoce było dość rzadkie, kompletnie wyszła na wolność i wyjechawszy het z Rzeczpospolitej wiodła swobodne życie wśród bohemy francuskiej. 

Dzięki temu, że Balsaca zna cały świat, to i ją też a tym samym odbitym światłem świeci Berdyczów gdy mu się poszczęści zostać wspomnianym. 


A miasto dzisiaj? Miasto dzisiaj to odbicie problemów i mentalności ukraińskiej stojącej w rozkroku pomiędzy radzieckim wczoraj a europejskim dzisiaj. Śmieci nikt nie sprząta, bo "to ma zrobić państwo", a na osobę sprzatającą klatkę schodową patrzą się jak na niespełna rozumu. 

- Nawet nie wiesz ile agresji w ludziach. Z Żeka (*odpowiednik administracji z komunistycznych czasów) przychodziła pani i sprzątała klatkę, tylko pani lekko niepełnosprawna intelektualnie. Nie wyobrazisz sobie jak ta banda ją potraktowała. Proponuję na posiedzeniu OSBB (*coś w rodzaju wspólnoty mieszkaniowej) ją wynająć bezterminowo, bo sprząta dobrze, i poza tym podkreślam, że wg. prawa jest to praca chroniona i nie można jej tak po prostu zwolnić. Banda na mnie tak wulgarnie napadła, że co ja takiego wygaduję. Do tej pory jestem zniesmaczona - opowiada wieczorem mama Wiry. Pijemy herbatę a na zewnątrz szczekają psy.  

- Ale to chyba nie do końca tylko ich wina. Nie wiem, czy to mój problem imigranta, ale informacja jest zerowa o czymkolwiek i oni po prostu nie wiedzą gdzie mają i o co prosić. Nie wiadomo na czym to się wszystko trzyma. - mówię. 

- Coś w tym jest. Stan państwa można poznać po stanie jego psychiatrii. Na Krymie wsadzają ludzi do psychuszki jak za stalinowskich czasów. Gdzie jest oświadczenie Stowarzyszenia Psychiatrów Ukrainy? - gispodyni wchodzi na ciekawy temat. Myślę sobie, faktycznie nie widać ich. Nawet aby angażowali się w leczenie PTSD wśród weteranów. 

- Widziałaś pewnie te śmiecie na trawie przed blokiem. - kontynuuje. Trochę skacze temat jak to bywa późnym wieczorem. 
- Tak i dziwi mnie to trochę, bo miasto ogółem czyste. Czemu to tak? - pytam.
- Widzisz, spychotechnika. Żek mówi, że to ma robić przedsiębiorstwo co śmieci zabiera, oni, że Żek i tak wkoło Macieju. W Tarnopolu wprowadzono konkurencję miedzy Żekami i sprywatyzowali je, więc konkurują ze sobą. Ludzie też jacyś bardziej ambitni, każdy chce mieć więcej i lepiej a zatem nie zapuszcza tak przestrzeni. A tutaj czym bliżej Kijowa i bardziej na wschód tym bardziej wszystko ma zrobić się samo i wszystko się należy. 

- Nie można ich winić, bo i dłużej za Sojuza żyli. - mówię. 

- Otóż to. Gdyby nie czystki i terror, inaczej by to wszystko wyglądało. Są ludzie jacy jeszcze niedawno bali się cokolwiek mówić, bo ich wywiozą. Ale są mimo wszystko nieżyczliwi, zawistni i leniwi. 

Myślę sobie w tej chwili o tym, że mój kawałek korytarza na klatce w Kijowie tylko jest czysty i świeci jak pupcia niemowlaczka. A moim sąsiadom się nie chce. 

- Wiesz co? Tutaj kiedyś protestanci przyjechali i mówią, że Ukrainie to już tylko chyba Boża miłość w czystej postaci pomoże. - mówi Wira. 

****
Na to wszystko patrzy się z powrotem Matka Boska Berdyczowska a poniżej Jan Paweł II, który nigdy tu nie zajechał, ale w dziwny sposób wyczuwalna jest jego obecność, która uspokaja i mówi: walcz. I się nie bój. 



****
Posłowie: Berdyczów czeka na swojego Normana Daviesa i lokalny Mikrokosmos. Na geniusz, który te wszystkie narracje splecie w jedno i zrobi z nich w jednej książce miasto wspólne. 

Monday, August 8, 2016

Jedwabne

Rozmowy ze znajomym o sytuacji w Polsce. Mówię wprost, że wypowiedzi Minister Edukacji o Jedwabnym to kpina w biały dzień, bo to negacja historycznych faktów.

I wytrącenie argumentu z ręki w kwestii psychologicznej: my mieliśmy swoje Jedwabne. Musieliśmy zacząć rozmawiać, nie w gabinetach naukowców, tylko pod strzechami, O tym, że mieliśmy dni chwały ale i dni kiedy nie było z czego być dumnym. O interakcjach i rachnkach krzywd.

W kontekście wydarzeń na Wołyniu w czasie wojny to argument nie bez znaczenia. Wśród ukraińskich przyjaciół obserwuję wyparcie i negację tak właściwą dla pierwszej fazy dyskusji o  skali pogromów Żydów w Polsce i innych zbrodni. "Nie nie, my nigdy. Co to to nie. To wszyscy inni dokoła. U nas sami boahterowie i święci prześladowani przez innych". Otóż dokładnie tak a nie inaczej chce się przedstawiać przeciętny Ukrainiec. Przy całym włączeniu różnorodności regionalnej, ten z południa i wschodu nigdy nie miał z akcją antypolską nic wspólnego. Ale ten z Zachodu absolutnie o niczym nie chce słyszeć ( w dużym uproszczeniu rzecz jasna).

Więc kiedy z tymi przyjaciółmi dyskutuję jak ostatnio, to się nie rozwodzę tylko najczęściej mówię: "dość tego, my mieliśmy psychiczną lekcję Jedwabnego to i Was to też kiedyś czeka. Przy braniu pod uwagę wszystkich napięć i wszelkich uwarunkowań, ktore do tego doprowadziły. "

Tylko, czy jak w ramach "wstawania z kolan" powazni politycy zaczynają kręcić to ten argument pozostaje w miejscu?


Sunday, June 5, 2016

O dzieciach i UE. Czyli blog w podróży.

W sumie nie wiem od czego zacząć. Co to ma być, czy refleksja, czy felieton, czy komentarz, czy skecz wspomnieniowy, może wszystko na raz?

Dopiero co wróciłam z Belrina i z Brukseli z grupą młodzieży. Taki trochę krótki projekt ODF i European Exchange.

Miałam stresa. Nastolatki, jakie będą? Okazały się ok, bardzo mądre, ciekawe świata, zadające pytania od których tęgim głowom włos się na głowie jeżył. W pon. rano razem wylecieliśmy do Brukseli.

De facto w Brukseli gościła nas Rebecca Harms, której bardzo wiele zawdzięczamy. Byliśmy na spotkaniu w Goethe Institut, European Endowement for Democracy, Ukraine Support Group of the European Comission/ section for Youth. Mieliśmy także bardzo długie, 3 godzinne spotkanie z Rebeccą oraz jej asystentem i nieco długą przynudną prezentację o tym jak pracują instytucje. A także bardzo sympatyczne spotkanie z dziewczynami z UAct Daszą i Janą, i na koniec z Wojtkiem z Komitetu ds. Zagranicznych Europejskich Konserwatystów i Reformatorów.




W Berlinie wizyta w Federalnym Urzędzie Kanclerskim a także w MSZ, w Bundestagu oraz spotkanie z Julią Eichhofer z ChildFund Berlin.

Wspomniałam już, że dzieci zadawały pytania od jakich głos się jeży na głowie wprawionym dyplomatom? To teraz kilka szczegółów.

Ominę spotkanie w Goethe Instutut, chociaż ciekawe, to czysto techniczne bez żadnych nadmiernie interesujących elementów. Wieczorem w poniedziałek spotkaliśmy się na kolacji z dziewczynami z UAct, Darią Bezuglą i Janą Brovdij, która jednocześnie pracuje w referacje ds. Ukrainy w European External Action Service. Po krótkim przedstawieniu projektu potoczyła się nader interesująca rozmowa. Dziewczyny obydwie po godzinach od swojej głównej pracy od samego początku Majdanu organizowały konwoje humanitarne, akcje informacyjne, pomoc z zagranicy etc. Rozmowa była motywująca, pytały się dzieci o plany i o opinie i odpowiadały na ich pytania najlepiej jak umiały. Najczęstsze powtarzające się pytanie od dzieci to: "A co my możemy zrobić, aby w kraju nie było złodziei i korupcji?". - Trzeba zaczynać od siebie poprzez stawianie właściwych celów i wymagań. Jesli sami nie wymagamy od siebie, nawet gdy inni od nas nie wymagają, to nigdy nic się nie zmieni. - odpowiada Dasza.

Najmądrzejsza uwaga pada od Sołomijki z Liceum Specjalizowanego z Językiem Niemieckim w Iwanofrankiwsku: - Trzeba zmienić samego siebie. Widzę nową policję jak się stara, i jak mimo wszystko ludzie, którzy popełnili przestępstwo traktują tą nową jak starą. Mimo, że nowi policjanci nie biją, nie żądają łapówek, na początku tylko stosują ostrzeżenie. Marzyliśmy o takiej policji a ludzie jej nie szanują. Trzeba powiedzieć: tak jestem winien, popełniłem to wykroczenie. Dac się ukarac, z szacunku dla przyszłości swojego państwa. To jest to co ja bym zrobiła dla Ukrainy - zaczęła od siebie. 

Przy śniadaniu o swojej pracy opowiedziały panie z Ukrainian Think Tanks Liaison, instytucji powołanej do życia jako wsparcie dyplomacji obywatelskiej ze strony ngo. Stowarzyszenie ma za zadanie na bieżąco informowac o sytuacji na Ukrainie w Brukseli, przekazywac informacje z Brukseli na Ukrainę, a także dostarczać biezących analiz odnośnie tego co się dzieje. Dzieci zapytały o to, jak zmieniło się postrzeganie Ukrainy w ciągu 2 lat istnienia UTTL. Olena Prystayko odpowiedziała, że zwłaszcza kraje wschodnio-centralnej Unii zobaczyły w Ukrainie same siebie sprzed lat i z okresu walki o wolność. Poprawiło się też rozumienie zagrożenia rosyjskiego i jest umiarkowana nadzieja na większe wsparcie. 

W siedzibie European Endowment for Democracy dowiedzieliśmy się o działalności funduszu na Ukrainie. Został powołany wobec wyzwania integracji krajów Partnerstwa Wschodniego w obliczu rosyjskiego zagrożenia. Od czasu wojny w Gruzji do uruchomienia minęło kilka lat, ale w końcu ruszył. Ma za zadanie przydzielać fundusze na te projekty, które nie mają innej szansy finansowania i to szybko bo w ciągu 14 dni. Wszystkie podania mają open deadline. Największym beneficjentem Funduszu jest Ukraina z prawie 50% alokacji w 49 wdrożonych projektów. To stąd ma finansowanie Europejska Prawda, Hromadske TV, Nova Kraina, Svidomo i Automajdan. Tu też padły pytania: - Jak mogę sprawić by moje państwo było bardziej demokratyczne? - pyta Andrij z 10 klasy. Padły raczej standardowe w takich sytuacjach odpowiedzi o reformach i walce z korupcją, ale to już truizm oczywisty, że bez tego ani rusz. 

Potem poszliśmy do Komisji Europejskiej na spotkanie z Nadią Wertebną z Ukraine Support Group, w sekcji ds. młodzieży. Na spotkaniu dzieci dowiedziały się o różnych możliwościach wymian zagranicznych i wolontariatów za granicą. Ukraina jest członkiem stowarzyszonym wielu programów wymian młodzieżowych, tylko informacja o tym często nie dociera na czas do szkół na prowincji i przez to dzieci z wielkich miast są bardziej uprzywilejowane. Padały pytania o znajomość języka, wiek uczestnictwa w programie i inne merytoryczne szczegóły.

Potem nastało wspaniałe popołudnie z Rebeccą Harms i jej asystentem. Może nieco przynudna prezentacja o obiegu decyzji i informacji w instytucjach europejskich również, powiedzmy to sobie szczerze, z punktu widzenia EPP. Przystępnie wytłumaczone w jaki sposób buduje się koalicja, gdzie przebiegają linie podziałów politycznych, kto i jak głosuje etc. Myślę, że Wojtek pewnie obraziłby się, gdyby ECR nazwać eurosceptykami, ale jak podkreślił asystent pani Harms "to taka frakcja eurosceptyków, z którymi idzie się porozumieć". Czyli third way w praktyce. 

Dzieci zapytały panią Harms o odzyskanie Krymu, Donbas i Porozumienia Mińskie (tak, tak, 12 - 16 latki, a jakże :)). Nie było łatwo. Odpowiadając pani Rebecca podkreśliła mocno fakt, że nie widzi wojennego rozwiązania konfliktu z Rosją, gdyż jest to nadal mocarstwo o dużej sile rażenia. Pomimo wad, porozumienie jest jedynym realnie istniejącym instrumentem jaki można zastosować.  

Rebecca spędziła z dziećmi wiele godzin w miejscowej restauracji jeszcze długo odpowiadając na najróżniejsze pytania. Może warto na marginesie podkreślić, że jak na osobę wielkich osiągnięć i zasług, jest wyjątkowo skromna, przystępna i dzieciom bardzo pomaga, zwłaszcza tym w najgorszej sutuacji. 

Przyszedł dzień odjazdu z Brukseli. Rano jeszcze poszliśmy do Europarlamentu gdzie przywitała nas Anna Fotyga, również niezwykle pomocna i serdeczna osoba, która w napiętym grafiku znalazła czas dla grupy dzieci. Może nie za bardzo rozumieją one jeszcze zagadnień obronności w Europie, ale za to Wojtek Danecki bardzo przystępnie potem opowiedział w jaki sposób pisze się rezolucje, co może Parlament, czego nie i dlaczego ślimak jest rybą. Coś jeszcze było o objętości spłuczki i o tym co ja o tym myślę, ale to już chyba moje pytanie w kuluarach ;) Aha, dzieci zapytały się, czy będzie Brexit. Wojtek stwierdził, że jego zdaniem tak i nikt póki co nie wie co z tym fantem zrobić. Jeden z chłopców skomentował, że to większy problem dla Europy niż dla WB bo ona i tak ma bardzo dużo indywidualnych porozumień i reguł i UE w sumie mało ją zaczepiało. Uczciwie przyznam, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Padały pytania o referendum i nastawienie do Ukrainy, padły uczciwe odpowiedzi, że kremlowska agentura nie śpi i finansuje antyukraiński lobbying nieustannie, nawet i na szczeblu brukselskim, nie tylko w państwach członkowskich. 

Wylądowaliśmy w Berlinie. Berlin po Brukseli był odpoczynkiem, ciepła temperatura, czyste powietrze, słońce. Wszyscy pochowali kurtki i przestali marznąć. Wieczorem zachód słońca nad Szprewą i Pałac Bellevue. 

Następnego dnia urocze spotkanie z Kristofferem Fuchsem z Departamentu ds. Ukrainy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Urocze, bo pan Fuchs mówi perfect po polsku, gdyż uczył się kiedyś w Waszawie. Dobrze rozumie realia europejskie w sprawie Ukrainy. Jako jedyny powiedział wprost, że nie ma nadziei na rychłe członkostwo w UE i, że Ukraina musi skupić się na staniu na własnych stopach i uporać z reformami. Ale, że wsparcie Niemiec w postaci energetycznego uniezależnienia od Rosji jest priorytetem Kanclerz Merkel i, że pomoc finansowa płynie w stałych transzach. 




Padło pytanie: "A jak zagłosowałoby społeczeństwo niemieckie gdyby tutaj było referendum takie jak w Niderlandach?". Niezły orzech do zgryzienia :) Fuchs wybrnął z tego mówiąc: "Dobrze jest kiedy instrumentów demokratycznych takich jak referendum używa się odpowiedzialnie, w kwestiach mało złożonych i po odpowiednio intensywnej kampanii informacyjnej. Nie jestem zwolennikiem przeprowadzania referendum w skomplikowanych sprawach, bo łatwo jest różnym gremium wpływać na opinie."

Zapytany przeze mnie o warunki pracy, w których szef MSZ zapowiada zniesienie sankcji, dyplomatycznie zwrócił uwagę na nierzetelność tłumaczy i podkreślił: "Nie chodzi o zniesienie sankcji, ale o zastanawianie się nad metodą step by step. Jesli będzie widoczny postęp ze strony Rosji, część obostrzeń można zdjąć. Na razie tego postępu nie ma. Cokolwiek innego to nadinterpretacja słów ministra." 

Tyle MSZ. Potem przyszło nam odwiedzić referat ds Ukrainy w Urzędzie Kanclerskim w tym samym czasie kiedy zajechała tam limuzyna Klimkina i szefa NATO. Zatem cóż, pani Kanclerz miała ważniejsze sprawy. Po Urzędzie oprowadzał nas pan Deutsche jednocześnie odpowiadając na pytania o Mińsk. "Dlaczego to my mamy iść na kompromis, gdy zostaliśmy napadnięci?". Bez owijania w bawełnę dzieciom padła odpowiedź: "Jako państwo słabsze w konfrontacji macie do użytku głównie instrumenty dyplomatyczne. W otwartej wojnie nie mielibyście szans". Może było to milej wyrażone, ale bardzo szczere. 

Julia Eichhofer opowiedziała o pracy z dziećmi i młodzieżą w krajach potrzebujących pomocy. O ChildFund więcej będzie potem. 

Była też wycieczka po Bundestagu, jaki bardzo dzieciom przypadł do gustu, chyba poprzez kopułę i dach :) Spotkanie z Arnoldem Vaatzem z CDU długo zostanie w pamięci. To polityk z pasją tłukący pięścią w stół mówiący wprost o zagrożeniu dla świata przez odradzający się kult Stalina w Rosji. Jednocześnie odpowiadając na pytania dzieci przyznał wprost, że najpierw trzeba zrobić reformy a dopiero potem marzyć o wchodzeniu do UE. Vaatz to czlowiek legenda, były więzień polityczny i jednocześnie mąż zaufania Drezna z "Grupy 20" osób z opozycji, którym powierzono klucze do miasta w okresie upadania systemu komunistycznego. Zasłużony dla walki ze spadkiem po Stasi. 

Poza spotkaniami były też wycieczki i spacery. Residence Palace, Komisja, Europarlament, Park Cinquantaire, Pałac Sprawiedliwości, Atomium, pomnik Alberta II, Grand Place, Brama Brandenburska, Tiergarten, Bellevue, Bundestag, Mur Berliński, Alexanderplatz. I może o czymś zapomniałam. 

Jakie wnioski i komentarze? Dzieci są chłonne i ciekawe. O ile w zachodniej Europie rośnie trend niezadowolenia z powoli reagujących elit, to właśnie one, dzieci ze Wschodniej Europy,  będą awangardą zdrowo rozumianej proeuropejskości. 

Nawet jeśli napędzały mi nieustannego stresa, bo przy każdej próbie liczenia czy wszyscy są i nikt się nie zgubił robiło się ich w oczach dwa razy tyle :) 

Były też i smaczki:
 - Jesteśmy teraz głęboko zaniepokojeni tym co się u Was dzieje. -słyszę od Hanny, naszej przewodniczki po Berlinie. 
To mianowicie w kontekście nowego rządu. Nie kocham wojny z Trybunałem i uważam ją za błąd, ale nie mogłam się powstrzymać: 
-Hanna, a ile procent ma u Was AFD? 40% w sondażach? 
- No tak, ale to nie to samo. 
- Może nie. Ale nasz rząd, chociaż mu wiele zarzucam, nie finansuje się z Kremla. Dla Was AFD i demontaż CDU/CSU to o wiele większe zagrożenie dla Europy i świata niż nasz regionalny konflikt polityczny. 

Innym razem wkurzona stoję pod Rossmanem na Wirtembergplatz. 
- Czemu jest Pani na nas zła? 
- Bo nie zdażymy na samolot przez te Wasze zakupy. A nie moge Was tutaj zostawić bo zaraz przyjedzie policja i wlepi mi mandat za jakies dzieci bez nadzoru. Albo posadzi na kilka miesięcy. 
- Ech. Fajnie tutaj, ale to państwo jakieś takie przeregulowane. - pada komentarz w odpowiedzi na moje frustracje. 

Wszyscy w końcu wyszli z Rossmana, zabrali bagaże z hotelu i zdążyli z rejestracją na lot w sam raz na wejście do samolotu, zapięcie pasów i wylot do Kijowa. Zawdzięczamy to logistyce i staraniom Lidii z European Exchange, bez której pogubilibyśmy się w Berlinie. 

-Pani Agnieszko, a pochodzi Pani z nami po górach latem? 

Więcej nie piszę, bo coś się szkli. 




Ogólnie wyprawa wspaniała, bardzo pouczająca. 

*****

Była też nocna wyprawa MiniCooperem po Brukseli :) I prawdziwe belgijskie piwo. Jak kotwica na nieznanych wodach :)


Tuesday, May 10, 2016

Wyszywanki

Szukałam tego bardzo długo: różnorodność regionalna strojów ukraińskich. Zawsze byłam pewna, że to istnieje.

Voila:

Niestety nie wiem, czy podgląd sie pokaże, dlatego klkajcie w link.

Monday, April 18, 2016

No to mamy nowy rząd :)

Coś o nowym rządzie. Profesorowie pytają się co myślę. Mówię im, że nie bardzo wiem, jakie źródło dostarcza rzetelnej informacji bo zdarza się, że nawet zawodowi oficerowie to nieźli panikarze w dodatku nie mający albo nie chcący mieć, bo tak wygodniej, jakiegokolwiek pełnego obrazu sytuacji. 
Ale z tego co sobie przemyślałam wynika, że sytuacja jest gorsza niż była a momentum reform wynikające z energii wewnętrznej zostało zmarnowane. Teraz jakiekolwiek reformy owszem będą, ale jedynie jako polityczny PR i pod ogromnym naciskiem zagranicy (tak tak, ci wstrętni agenci Sorosa i wszechświatowe spiski przeciwko suwerennej dzierżawie, której przecież należy pozwolić stoczyć się, jak tego akurat chce i nic nikomu do tego). 
Nie to jest jednak klu. Klu jest takie, że nie ma koalicji. Jest rozsypany zatomizowany parlament, który teraz jeszcze bardziej niz zwykle będzie głosował na zamówienie i w wyniku korytarzowych targów. Elektroniczny system informacyjny, biura legislacyjne, komitety, specjaliści, instytuty, wszystko się nie liczy i nie ma żadnego znaczenia, bo wystarczy wola niejasnych układów aby ustawę napisana na kolanie przepchnąć "za osnovi i v cilomu" jeśli się tylko bardzo chce. 
Czy jest nadzieja? Nie wiem. Poseł zarabia nieco ponad 6100 UAH. Część tych z Samopomocy to zamożne osoby, adwokatura, wzięci dziennikarze, gwiazdy medialnej popkultury - mają oszczędności, które może pozwolą im odpychać pokusę korupcyjną. A reszta? Chyba się po prostu przyzwyczaiła. 
Jaki ten rząd by nie był, jesli nawet opracuje reformę, przygotuje odpowiedni do niej pakiet legislacyjny, a on utknie na półce w parlamencie, to rzeczywiście "wiele się zmieni". 
Mam nadzieję, że w Polsce z knopkodawstwem zrobią porządek bez partyjnych przepychanek w stylu: "Mamoooo, mamoooooooo, to nie ja to on!!!" . A tymczasem w ramach promocji Międzymorza wklejam poniższe video (zapożyczone od Piotra Pogorzelskiego): 
Life is cool. And very very interesting smile emoticon

Saturday, April 9, 2016

Holendrzy powiedzieli "NIE" czyli o PR

i o tym co to znaczy dla polityki informacyjnej UE i w zasadzie jaka ona ma na Ukrainie być.

I

czy w ogóle jest.

Nie będę się tutaj powtarzać i odsyłam do doskonałej analizy Daniela Szeligowskiego o tym jakie implikacje niesie holenderskie Nie w stosunkach międzynarodowych.

W tekście pojawia sie postulat o popraieniu polityki informacyjnej UE w obliczu zmasowanej propagandy rosyjskiej.

Słusznie. Musze zauwazyć, że wydarzeń dla elit - konferencji, dyskusji fachowców, spotkań dwustronnych dla biznesu i rządu jest mnóstwo. Ale ta Unia jakos bardzo mało wchodzi pod strzechy, no chyba, że ktoś jeździ na zarobitki do Polski.

Tymczasem można wszystko bardzo prosto zrobić. Dużo więcej dają proste przekazy medialne - krótkie video co takiego Kowalski z tej Unii ma. Co ona mu gwarantuje? Jakie ma prawa? Co zmieni się na lepsze?

Krótkie łatwo przyswajalne obrazki dają więcej niż skomplikowane akademickie dyskusje.

Thursday, March 17, 2016

Zabić Smoka


Czuję się wyróżniona bo czytałam tą książkę przed drukiem, po wstępnej korekcie wydawniczej. Czytałam jako czytelnik pierwszej recenzji, testowania odbioru, wyłapania co by tu jeszcze można było poprawić.

Trudne to zadanie gdy książka wciąga.  Niby mój świat, Ukraina. Świat, który stał się moim domem, we współtworzenie którego jestem zaangażowana. Powinnam być przyzwyczajona, a nie jestem. Nie do tego, co przeczytałam.

Czym się różni książka Katarzyny Kwiatkowskiej -Moskalewicz od innych książek o Ukrainie czy Majdanie? Głębią wejścia w indywidualne historie. Na przykładzie losów pojedynczych ludzi autorka pokazuje jak pracuje system i jak wygląda społeczeństwo. Inni autorzy przedstawiają politologiczne refleksje i dane statystyczne, albo zahaczają o polonica, nie mogąc sobie odmówić pokusy.

"Zabić smoka" to pozycja wolna od popularnonaukowego przedstawienia rzeczywistości i kresowych poloników. To zbiór ludzkich losów. Poznajemy prostytutki chore na HIV opowiadające o swoich klientach i o zbiegu okoliczności doprowadzającym je do takich a nie innych wyborów.

Poznajemy też losy zabitych w dziwnych wypadkach aktywistów walczących z korupcją przy stawianiu nowych budynków i niszczeniu zabytków w Kijowie.  Oraz walkę Dawida z Goliatem gdy mafia przejmuje kamienicę i walczy z ostatnim niechcianym lokatorem, który nie chce się wyprowadzić. To też historia ojca, którego syn zginął na Majdanie i który pyta: gdzie wyniki śledztwa?

Nie będę się zagłębiać w każdą z tych sytuacji z osobna, bo to ma być recenzja a nie streszczenie. Powiem tylko tyle, że to książka dla każdego. I dla ciekawych świata ludzi, próbujących pojąć co ich otacza, i dla analityków, i dla filmowych researcherów. Jako reportaż potrzebuje jedynie wrażliwego i inteligentnego odbiorcy. Tym odbiorcą może stać się każdy. Nieważne skąd. "Zabić smoka" może spokojnie zostać przetłumaczone na angielski i przy dobrej promocji nie tylko nie straci, ale być może zyska jeszcze więcej. Wiem, jak cieżko przebić się wśród objawionych autorów piszących po angielsku o wschodzie, ale mam nadzieję, że autorka spróbuje i znajdzie dobrego anioła stróża tej sprawy.

Jeśli tak się nie stanie, to polski czytelnik właśnie na wyłączność otrzymał noc spędzoną na intensywnych emocjach i zastanawianiu się nad ludzkim losem w niby demokratycznym systemie, który bezlitośnie gniecie i odbiera marzenia. Z którym walczysz odrąbując kolejne głowy a one, jak u smoka, odrastają.

Czy jest nadzieja? Na to autorka nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Ja też jej nie mam.

Zapraszam do lektury.

Katarzyna Kwiatkowska- Moskalewicz  "Zabić smoka"
Wydawnictwo Czarne, kwiecień 2016 r.

Tuesday, March 8, 2016

Polacy i Donbas

"3 marca w Konsulacie Generalnym w Charkowie odbyło się spotkanie z udziałem wiceministra spraw zagranicznych Jana Dziedziczaka, Ambasadora RP na Ukrainie Henryka Litwina oraz nowego Konsula Generalnego RP w tej placówce dyplomatycznej Janusza Jabłońskiego z działaczami społecznymi, reprezentującymi środowiska polskie na wschodzie Ukrainy. 
Dwa dni później na stronie internetowej Stowarzyszenia Kultury Polskiej „Polonia” w Doniecku, pojawiły się artykuł pt. „Jak za starych dobrych czasów” i zdjęcia z imprezy, na których wśród działaczy polonijnych widać m. in. Panią Irenę Erdman, która zgodnie z komunikatem tzw. „Rady Ministrów DRL” z 4 lutego ubiegłego roku pełni funkcję „prezesa rady społecznej mniejszości narodowych w DRL”."
Powyżej urywek z artykułu ze Słowa Polskiego wydawanego w Winnicy przez Jerzego Wójcickiego, obecnie obok Mirosława Rowickiego i Artura Deski najbardziej prominentnego i aktywnego działacza polskiej diaspory na Ukrainie. Artykuł można przeczytać pod aktywnym linkiem. 
Tutaj tylko parę słów komentarza. Kwestię Polaków i Donbasu można podzielić na dwa wymiary. Jeden to wymiar nie mający nic wspólnego z historią Ukrainy i z historią w ogóle, z migracjami, przesiedleniami, rusyfikacją etc. To po prostu ochotnicy walczący po obydwu stronach - najczęściej ochotnicy z zagranicy. Jeden to znany wszystkim Dawid Hudziec, który pełni rolę pożytecznego idioty dla republik ludowych a inni walczą po ukraińskiej stronie, z regionalnych niuansów rozumiejąc równie mało, za to dobrze wyczuwając gdzie leży dobro i zło. 
Polacy Donbasu jacy żyli tam dziesiątki lat, co najmniej od czasu przesiedleń w latach rozbiorów oraz industrializacji Donbasu to zupełnie inna kwestia. Donbas przyciągał osiedleńców z różnych grup etnicznych w tym również Polaków i Niemców poza biedną warstwą Rosjan, jacy na tym swoistym Dzikim Zachodzie Europy dziewiętnastego wieku szukali szans. 
Zarówno pochodzące z nielicznych na tamtym terenie wsi chłopstwo mieszanego pochodzenia, jak i Polacy i Niemcy stopniowo rusyfikowali się. W rodzimym języku mówiło się w domu a rosyjski stał się językiem miejscowej klasy średniej do jakiej zaliczali się nauczyciele, inżynierowie z kopalń, kierownicy zakładów i właściciele nielicznych sklepów. 
Niemców udalo się ewakuować z dużej mierze z ZSRR po rewolucji, tych którzy nie uciekli w zamieszaniu I wojny swiatowej. Polacy nie mieli szans. Ci, którzy po zawarciu porozumienia po wojnie polsko-bolszewickiej zostali za Zbruczem zostali faktycznie w geograficznym więzieniu, z którego tylko niewielka część wydostała się z Andersem lub Berlingiem. Nawiasem mówiąc to jest bardzo istotne pytanie do historyków, dlaczego ewakuowała się polska elita Kijowa i po rewolucji po kijowskich przedsiębiorcach i profesorach polskiego pochodzenia nie było już nawet śladu, a na Żytomierszczyźnie i w samym Żytomierzu zostało ich tak wielu... nie ma na to pytanie prostej odpowiedzi, i wydaje mi się, że żaden historyk jeszcze poważnie się nad tym nie zastanawiał. Więcej można poczytać w dwóch bardzo ważnych książkach rzucających na te sprawy trochę światła: Ukraiński Donbas Marty Studennej- Skrukwy oraz Zapomniane ludobójstwo - Polacy w państwie Stalina Nikołaja Iwanowa.  
Polacy na Ukrainie odzwierciedlają polityczne i filozoficzne podziały ogarniające społeczeństwo ukraińskie jako takie. Mogę zrozumieć, że ci z Donbasu spędziwszy ponad 70 lat w ZSRR i potem jeszcze kilkadziesiąt w przestrzeni zdominowanej przez rosyjską propagandę i myśl polityczną, mogą rzeczywiście wierzyć w kijowską huntę i nie ufać nowemu rządowi w Kijowie. 
Ale dla przyzwoitości powinni się może po prostu powstrzymać od publicznej aktywności i wypowiedzi o charakterze politycznym. Tylko tyle. 
Może ta pani robi to by przetrwać, by jakoś chronić siebie, mienie i rodziny. Może to jakiś zgniły kompromis. Nie chcę udawać wszechwiedzącej, osądzać albo mówić co ma robić. Ale jakoś tak po prostu wstyd. 
****
Na koniec zupełnie kilka pobocznych refleksji z ubiegłego weekendu. Razem z przyjaciółmi doszliśmy do wniosku, że obecnie Ukraina istnieje w monolitycznej strukturze, jaka jest jednorodna pod kątem identyfikacji politycznej i narodowościowej. Bardzo bym chciała aby na reintegrację części ługańskiej i donieckiej oblasti był pomysł. Ale nie ma. Nie żyje Wiaczesław Czornowoł, autorytet jaki mógłby jeszcze interweniować, nie są aktywni starzy liderzy związków zawodowych szacht, jacy kiedyś zasłużyli się przekonując mieszkańców Donbasu do głosowania za niezależnością Ukrainy. Zapadli się pod ziemię, znikli a być może nie żyją. Wielkim tego świata zależy bardziej na zakończeniu wojny w Syrii, którą w dużej mierze sami sprowokowali, niż na naruszeniu "strefy interesów" Putina. Polska ma ogromne szczęście będąc w NATO i za to dziękuję wszystkim, którzy do tego doprowadzili. 

Sunday, March 6, 2016

Free Savchenko

«Ja, Savczenko Nadieżda Wiktorowna, Ukrainka, obywatelka Ukrainy ogłaszam suchą głodówkę od 4.03.2016 do czasu zwrócenia mnie Ukrainie żywej lub martwej!» 

To oświadczenie przesłane za pośrednictwem adwokata. 

Nadia była gdzieś z boku moich spraw. Zajmowali się nią Petro z Anastazją, jacy pisali spis kandydatów do sankcji, lobbowali w parlamentach, czy w końcu jeździli kilkukrotnie do Woroneża a potem do Moskwy. 

Ale, to nie tak, że stojąc trochę z boku nie przejmuję się. Was też namawiam, abyście się przejęli. 

Podpiszcie: 
Petycja w linku.


Sunday, February 28, 2016

Komisja Wenecka i sprawa polska

Wszyscy się rozpisują o Komisji Weneckiej i zaczyna się dziać to samo co działo się w przypadku niektórych ustaw ukraińskich. Kilka słów wyjaśnienia: 1. Komisja jest apolityczna, bezstronna i zasadniczo przyjazna wobec państw co do których wydaje opinię. 2. Komisja jednakże bywa leniwa, i dopiero ostatnio przyjęła nie jako możliwość a jako zwyczaj spotkania ze wszystkimi możliwymi zainteresowanymi stronami zanim wyda jakąkolwiek opinię. 3. Każdy kto chce spotkać się z Komisją może powiadomić o takiej woli sekretariat. Oczywiście raczej odmówią informatykowi, ale ngo zajmujące się prawami człowieka, czy branżowe stowarzyszenia prawnicze, naukowcy, dziennikarze, aktywiści - mają wszelkie prawo i możliwość spotkać się z przedstawicielami Komisji podczas field visits. 4. Po takiej wizycie Komisja wydaje draft opinion - tzw. opinię wstęoną, która jest jawna. Opublikowana i dostępna. Po tym następuje okres spotkań, negocjacji i współpracy z zainteresowanym państwem, a potem na sesji plenarnej wydaje się tzw. opinię końcową. Jest ona wiążąca, o ile za taką uzna ją strona zgłaszająca - stroną zgłaszającą może być członek poseł Zgromadzenia Rady Europy, szef MSZ, lub Marszałek Sejmu. Decyzja o uznaniu wskazówek Komisji leży po stronie Marszałka Sejmu ( nie zawsze, ale często). 5. Na stronie Komisji Weneckiej nie ma dokumentu o jakim się wszyscy tak rozpisują, że do niego "dotarli". Może i do czegoś dotarli, ale dokumenty pisane przez Wenecjankę rzadko kiedy są "miażdżące", za to przeważnie zawierają bardzo obiektywną analizę wraz z analizą okoliczności powstawania ustawy, wg. struktury: 1. Tło polityczne. 2. Podstawy konstytucyjne i ich analiza. 3. Przepisy szczegółowe wg sekcji i ich analiza. 4. Podsumowanie i rekomendacje. Komisja faktycznie reprezentuje pewną określoną szkołę tzw, filozofii pozytywnej, która zakłada przewagę niektórych artykułów EKPC nad innymi. (z praktyki international dispute settlement - każdy attorney of the state, w przypadku Polski biuro prawnicze MSZ - bardzo dobrze wie, jakie elementy Konwencji są najistotniejsze a jakie mniej istotne i jakie jest pole elastyczności legislacyjnej). Dlatego nawet nie czytając tego dokumentu mogę zgadnąć co w nim jest, ale to nie oznacza, że jego ostateczna wersja się nie zmieni. Uprzejmie proszę eurosceptyków, zwolenników demokracji nieliberalnej i inne osoby lubiące trollować dla zasady o niekomentowanie, a innych zapraszam do lektury, bo może im to coś w głowie rozjaśni. Tymczasem wywalcie wszystkie weekendowe gazety jakie o tym piszą, a jak Was coś interesuje - wchodźcie na strony instytucji i szukajcie orginalnych dokumentów. 
PS. Na Ukrainie jedne media mówiły, że KW rozniosła ustawę lustracyjną w drobiazgi, a drugie, że ją super pochwaliła - jedno i drugie było kompletnym przegięciem. W Polsce teraz dzieje się to samo - więc łaskawie czytajcie źródła po prostu.

O lokalnej tożsamości

Znalazłam fanpage miłośnika mojej dzielnicy na którym opisuje, kto właściwie patronuje nazwom ulic. Są to działacze komunistyczni, obrońcy Kijowa z czasów II wojny światowej, konstruktorzy lotniczy, ale i kozacy organizujący powstania kozackie na prawobrzeżnej Ukrainie. Są też również nowe nazwy nadawane tuż po odzyskaniu niezależności, te najczęściej związane z OUN jako ruchem patriotycznym - ustawianym w popozycji do radzieckości. 

Co za tragiczna historia, bo wszystkie te narracje są jej częścią, wszystkie, żadnej z nich wyprzeć, wymazać czy zapomnieć się nie da. To jeden wniosek. A drugi równie ciekawy - przegląd postaci patronów ulic to przegląd tego co było a co nie było dozwolone w myśleniu w ZSRR. Z czego można i nie można było być dumnym. A także zaszczepiony wtedy mocny obraz Rzeczypospolitej nie jako unii tylko jako okupanta. Nie piszę tego po to by wywołac pseudo naukową dyskusję różnych "znawców" trolli. Męczy mnie to. O historii mogę rozmawiać z Motyką czy z innymi historykami jacy mają cokolwiek w temacie do powiedzenia konkretnego. Pozostawiam ku rozwadze - gdy siadamy do stołu rozmów musimy być świadomi sowieckości w myśleniu i przestrzeni, jakiej Ukraina pozbywa się dopiero teraz. Pozbywa boleśnie nierzadko poprzez wykoślawiony medialny przekaz uderzając w psychikę starszego pokolenia, jakie w czasach II wojny światowej dzieliło różne historie i koleje losu...

A to urywek z zapisów historycznych: Вперше згаданий у літописі 980 року: «І прийшов Володимир до Києва з воями многими. І не зміг Ярополк стати супроти Володимира, і заперся Ярополк з людьми своїми і з воєводою Блудом. І стояв Володимир, окопавшись, на Дорогожичі — межи Дорогожичем і Капичем, — і єсть рів [той] і до сьогодні.». w którym po raz pierwszy znajduje się nazwa miejscowości, obecnie jednej z dzielnic. 980 rok, czas gdy u nas był początek początków, a Kijowska Ruś istniała w swojej krasie w najlepsze. Ślady tego w postaci Soboru Św. Cyryla możemy podziwiać do dziś. Stoi niewzruszony i nawet cudem niedraśniętym odłamkiem bomby ani sowiecką ideologią prawie 1000 lat. Murowany romański, z połozonymi w czasach barokowych kopułami, jakie były wtedy modne w całej Europie. 


Sunday, February 21, 2016

Meblościanka

Niedawno Wojtek Mucha na swoim FB napisał mocno depresyjny obraz dziedzicznej biedy wielu miast, osiedli i podwórek. Czytając to pomyślałam sobie: "Nie znam tego. Naprawdę nie znam. Nigdy nie mieliśmy meblościanek, i nie sadzaliśmy gości na klatce schodowej. Z mojego osiedla dzięki wykształceniu prawie każdy wyrwał się do lepszego życia, życia które emocjonalnie układa się bardzo różnie, ale finansowo na pewno o niebo lepiej niż życie naszych rodziców.

Zdjęcie: wiki.

A jednak czytając recenzję "Zjednoczonych Stanów Miłości" (gratulacje dla scenarzysty) przypomniałam sobie siebie i swoje emocje i marzenia z lat 90-tych. Tak, był bunt. Było marzenie o wyrwaniu się z blokowiska, gdzie podstawą zachowania przeciętnego nastolatka było "kurwa mać", papieros, popijawa trzepakowa, potem narkotyki a odnoszenie do dziewczyn fatalne. Kobiety chodziły jakieś takie źle ubrane, przygaszone, wyglądające dobrze tylko do ślubu a potem raz dwa przytłoczone wszechobecną przygnębiającą szarzyzną. Chyba w początku lat 90-tych przy masowym bezrobociu jeszcze gorszą szarzyzną niż za komuny, bo ta, chociaż gniotła, to pozwalała przetrwać.

Jakie to wygodne powiedzieć "Nie znam tego". Rzeczywiście? Czemu sama rozwinęłam skrzydła i wyrwałam się z przygnębiającej dołującej szarej rzeczywistości pomazanych sprayem blokowisk? Bo mam bardzo kochającego i dobrego ojca.

Kiedy w poczatku lat 2000-nych wydawało się, że dla młodych ludzi nie ma już szans, bezrobocie szaleje, kolejny minister schładza gospodarkę i mnóstwo moich znajomych zaczęło chwytać się byle roboty w MacDonald's albo wyjeżdżać znowu na saksy, ja wtedy rozmyślałam filozoficznie o przyszłości i zastanawiałam się, co do diabła mam ze sobą zrobić. Mój ojciec na to pozwolił, tak samo jak na przeciąganie studiów, podróże, lekcje śpiewu czy pianina bez wielkiego talentu w tym kierunku, ale za to z czystej ciekawości. Całe lata zajęło mi odnalezienie siebie i doskonale wiem, jaki to luksus. Mój ojciec nie jest i nie był bogaty. Ale nigdy nie usłyszałam: "Bądź realistką, weź się za jakieś chlebowe studia, patrz, tu jest fajna oferta pracy recepcjonistki". Zamiast tego, czego ja nie robiłam... w dodatku na połowę z tych rzeczy nie mam żadnych papierów, bo o tak, robiłam też na czarno jakiś czas. Podróżowałam, pisałam jakieś dziennikarskie teksty za marne grosze a w końcu zostałam aktywistką i analitykiem w ngosie i dopiero to mnie spełniło.

Ale ja pamiętam. Pamiętam marzenia młodej dziewczyny/ dziecka jeszcze o innym życiu. Te marzenia napędzał MacGyver, Tomek Wilmowski. Marzenia o przemieszczaniu się, doświadczaniu różnych rzeczy, ludzi i miejsc. Może nie było meblościanki i paprotki, ale była podłoga z PCV, mocno przewiewne okna, i poczucie okropnego strachu, strachu przed tym, że się nie uda, że nigdy nigdzie nie wyjadę, że nigdy nie kupię sobie fajnej sukienki, że wulgarne zaloty osiedlowych chamów to będzie pole wyboru przyszłego męża.

Ten strach był nie tylko mój. On się udzielał innym masowo. On dominował nad wszechogarniającą osiedla depresją. Zbiorową depresją wielu rodzin bojących się o przyszłość swoich dzieci. Ale też i depresją nastolatków bojących się niespełnionych marzeń i pułapki klatki bez wyjścia. Do tego jeszcze od czasu do czasu jakiś starszego pokolenia ksiądz na mszy mówił, że los trzeba akceptować pokornie i bez walki, być realistą i się poświęcać.

Bunt we mnie zwyciężył, dzięki rodzicom i babciom. Bunt i upór. Może też silne geny silnych kobiet jakie od pokoleń robiły co im się żywnie podobało. Może zachowana w pamięci rodzinnej opowieść o wysokiej kulturze i fantazji pradziadków z okresu dwudziestolecia międzywojennego?

Natomiast jesli chodzi o losy moich znajomych, to ogromną zasługę dla osiedla miał miejscowy kościół i ruch oazowy. Wyjazdy jak to wyjazdy, były może za mało dynamiczne, za bardzo wypełnione jutrzniami i nabożeństwami, za to rozmowy z księżmi otwierały oczy na ambicje. W to środowisko trafiali różni ludzie - i ci zamożni i ci, jakim się nie przelewało. Te rozmowy kształtowały marzenia i ambicje, i wiarę we własne siły, w szczęśliwą gwiazdę i w pomyślność losu dzięki uporowi, pracy, marzeniom i wykorzystywaniu talentów. Myślę, że niejeden pokonał strach i zaczał marzyć dzięki temu. I niejednemu się w ten sposób udało.

Dlatego nie zgadzam się z Wojtkiem Muchą, że to pułapka dziedzicznej spirali bez wyjścia. To jest bez wyjścia, jeśli się poddasz. Jeśli się nie uprzesz. I jeśli ci ktoś nie pomoże...

Ale też nie jest tak, że tego nie ma, że tego nie znam, i że z obszarami biedy i wykluczenia nie należy solidarnie walczyć odrzucając bon moty o "niewidzalnej ręce rynku" i tym, że ktoś ma coś na własne życzenie.

Czy to jest o filmie? Nie. Jeszcze go nie widziałam. Recenzja zachęca, zmusza do refleksji, ale i budzi pożegnane dawno uśpione demony. Tak samo jak i fejsbukowy felieton Wojtka Muchy.