Friday, January 15, 2016

O buncie

To będzie krótkie.

Niedawno pisałam o tym, że nie boję się pijaczków ukraińskich, bo nie są agresywni.

Czytam teraz jeden tekst a w zasadzie robię trochę korekty, trochę recenzji. Cicho sza po co na co, co to. Tajemnica.

Ale czytając niektóre dogłębnie smutne historie w tym tekście przyszło mi na myśl, że może wolałabym, aby te pijaczki nie były takie pokorne. Aby było więcej buntu, więcej agresji, więcej walki. Bo to pasywne picie pełne pogodzenia się z losem napełnia depresją, od której chce się jak najszybciej uciec za granicę, do jakiejś kolorowej i rozwiniętej Warszawy np. Chociaż pewnie ktoś mi tutaj praskie zaułki wspomni... 10 lat temu.

Pasywność przytłacza. Przytłacza sztuka adaptacji bez buntu nieomal do wszystkiego. Nie ma ciepłej wody, postawię sobie bojler. Milicjant chce łapówki, dogadam się na 50 UAH. Nierówny chodnik? Nie założę szpilek. Nie odśnieżone oblodzone ścieżki? Będę iść ulicą tam gdzie solą posypano.

Nie będę walczyć. Nie wezmę świata za rogi, nie zmienię tej rzeczywistości. Nie nakrzyczę, nie potrząsnę, nie zwojuję swego.

Dostosuję się we wszechogarniającej postsowieckiej sztuce przetrwania z której kolejne Majdany i Rewolucje są jedynie przebłyskiem życia.

No comments:

Post a Comment